Białoruś – kto kogo? Część 1.

Znanego białoruskiego analityka i spin-doktora Witala Szklaraua zatrzymano pod koniec lipca. Od ponad dwóch miesięcy Wital bezpodstawnie przebywa w białoruskim areszcie. Według ostatnich doniesień, jego stan znacznie się pogorszył. Przedstawiamy Państwu jedno z ostatnich jego opracowań, które napisał, będąc jeszcze na wolności. Wiele prognoz autora się spełniło.

Oryginalny tekst ukazał się w New Eastern Europe

Część 1: przed burzą

Trudno przecenić to, co dzieje się teraz na Białorusi. Nic podobnego nie miało miejsca w kraju co najmniej od połowy lat 90. i być może nic takiego nie zdarzyło się nigdy wcześniej – aby ludzie tak masowo powstali przeciwko obecnemu reżimowi.

Łukaszenka rządzi Białorusią od 26 lat. W 1994 roku, w obliczu upadku Związku Radzieckiego i gospodarczego kryzysu, który po nim nastąpił, doszedł do władzy jako młody kandydat opozycji. Ale gdy tylko umocnił się w fotelu prezydenckim, natychmiast wziął wszystkie stery rządu w swoje ręce. Już w 1996 roku odbyło się referendum, które dało prezydentowi Białorusi praktycznie dyktatorskie uprawnienia. Całkowicie kontrolował parlament, rząd, sąd, komisje wyborcze; dekrety prezydenckie zaczęły mieć większą moc prawną niż ustawy.

W 2004 r. Łukaszenka zainicjował nowe referendum, w wyniku którego z konstytucji usunięto ograniczenie liczby kadencji prezydenta, co uczyniło go de iure prezydentem dożywotnim. W wyborach w 2001, 2006, 2011 i 2015 wygrał, uzyskując około 80% głosów. Nikt, ani w kraju, ani poza nim, nigdy nie miał wątpliwości, że wyniki tych wyborów zostały sfałszowane. Prawdziwy wskaźnik poparcia dla Łukaszenki nigdy nie był możliwy do określenia. Jednak aż do tej wiosny milcząca większość była najwyraźniej zdania, że ​​nadal nie ma alternatywy. A „Baćka” (czyli Ojczulek – taki przydomek otrzymał Łukaszenka w krajach WNP) od lat był kimś znanym i bliskim.

Pandemia koronawirusa zmieniła wszystko

Na początku było ich trzech: Donald Trump, Jair Bolsonaro i Alaksandr Łukaszenka – prezydenci, którzy nie wierzyli w niebezpieczeństwo wywołane COVID-19. Jednak Trump szybko zmienił swoje zdanie (przynajmniej oficjalnie). Bolsonaro nadal nie wierzy w koronawirusa, w wyniku czego spotkał się z silnym sprzeciwem władz lokalnych. Na Białorusi wszystkie szczeble władzy są podporządkowane Łukaszence. Dlatego, jeśli prezydent powiedział, że nie ma zagrożenia pandemią, że wszystko to jest „psychozą” – wtedy wszyscy urzędnicy państwowi są zmuszeni zajmować takie samo stanowisko.

Okazało się jednak, że koronawirus jest. Wobec braku jakichkolwiek ograniczeń, przy braku choćby wezwań do samoizolacji, na Białorusi zaczęło chorować coraz więcej osób. Przede wszystkim cierpieli, oczywiście, lekarze: w końcu nie mieli żadnej dodatkowej pomocy ze strony państwa. Jeśli Łukaszenka powiedział, że wirus COVID-19 nie jest niebezpieczny, to nie było potrzeby kupowania środków ochrony osobistej dla pracowników służby zdrowia.
Działacze społeczeństwa obywatelskiego przejęli funkcję pomocy lekarzom, nauczycielom, osobom starszym. Zbierali pieniądze, kupowali sprzęt ochronny i ciepłe posiłki, dostarczali je do szpitali, szkół i najbardziej potrzebującym.

I tutaj Łukaszenka popełnił duży błąd! Od dwóch dekad ludzie godzili się go znosić, bo funkcjonowało coś w rodzaju porozumienia między prezydentem a obywatelami: państwo zapewnia bezpieczeństwo i stabilność, a w zamian nikt nie przeszkadza mu zostać prezydentem na całe życie.

Łukaszence przez wiele lat naprawdę dotrzymywał swojej części zobowiązań umowy: Białoruś była czasem nazywana „wehikułem czasu”, ponieważ udało mu się zamrozić kraj na poziomie rozwoju lat 80. okresu sowieckiego. W kraju nie było wojen (w przeciwieństwie do sąsiednich Rosji i Ukrainy), notowano małą przestępczość, brak zagrożenia terroryzmem. Jednocześnie aktywna młodzież miała możliwość wyjazdu zagranicę w celu realizacji swojego potencjału. Działo się tak: ci, którzy byli zadowoleni z biedy za Łukaszenki, dobrze żyli na Białorusi; a ci, którym było tu ciasno, wyjechali na Zachód w poszukiwaniu możliwości samorealizacji. Wszystko było w porządku!
Ale COVID-19 zaatakował i cała ta zakurzona struktura się zawaliła. Okazało się, że „stabilność” Białorusi wcale nie jest zasługą Łukaszenki. To tylko szczęście, kwestia czasu, w końcu szczęście się od Baćki odwróciło.

Niespodziewana kampania

Zamiar udziału w kampanii ogłosiło aż 14 osób. Wszyscy myśleli, że odbędzie się kolejne przedstawienie pod tytułem „Demokratyczne wybory”. Populacja Białorusi to zaledwie 9,5 miliona ludzi. Każdy strateg polityczny powie, że zebranie 100 tysięcy podpisów poparcia (wymaganych do rejestracji jako kandydata na prezydenta) w tak małym kraju, jest prawie niemożliwe, nawet w zaledwie trzy tygodnie, a do tego podczas epidemii! Wymagałoby to ogromnych zasobów finansowych i działań organizacyjnych. Ale stał się białoruski cud! Kandydaci nie musieli udawać się do ludzi w celu zebrania podpisów. Ludzie podchodzili do nich sami, ustawiając się w kilometrowe kolejki. Już te kwestie stały się nową formą protestu – rodzajem demonstracji czy marszu. Wiele osób, po odpisaniu listy poparcia na kandydata, wracało na koniec kolejki i stawało w niej ponownie, aby w ten sposób wyrazić niezadowolenie z obecnego rządu.

Wszystko zaczęło się od kampanii Siarhieja Cichanouskiego, blogera, który chciał zostać kandydatem na prezydenta. Aby temu zapobiec, policja zatrzymała Cichanouskiego i skazała go na 15 dni aresztu administracyjnego. W związku z tym nie mógł fizycznie stawić się w komisji wyborczej, aby zadeklarować zamiar rozpoczęcia zbierania podpisów. Zamiast Siarhieja do komitetu wyborczego poszła jego żona, Swiatłana Cichanouska. Fenomen Cichanouskiego jest bardzo charakterystyczny dla współczesnej Białorusi. Cichanouski prowadził blog wideo: podróżował do różnych miast i wiosek w kraju, rozmawiał z ludźmi i dawał im możliwość zabrania głosu, po prostu powiedzenia tego, co jest w ich duszach. W warunkach całkowicie kontrolowanych mediów był to prawdziwy powiew świeżości, a popularność Cichanouskiego rosła.

W swojej kampanii wypromował wizerunek kapci i japonek. Podczas jednego ze streamów, na spotkaniu z mieszkańcami, jedna kobieta porównała Łukaszenkę do postaci z bajki Korneja Czukowskiego „Karaluch”. W swojej bajce Czukowski, rosyjski pisarz i poeta pierwszej połowy XX wieku, alegorycznie opisuje tradycyjnego dyktatora: duże i silne zwierzęta – słonie, niedźwiedzie – boją się jednego karalucha i same przynoszą mu swoje dzieci, aby mógł je zjeść. Chociaż mogłyby go zmiażdżyć bez większego wysiłku, gdyby chciały.

Porównanie Łukaszenki z postacią Czukowskiego było również konieczne ze względu na fakt, że wąsy Łukaszenki są nieodłączną częścią jego wizerunku. Jednym ze skojarzeń ze słowem „wąsy” w językach słowiańskich jest karaluch. W ten sposób kapcie, tradycyjna broń ludzkości w walce z karaluchami, stała się symbolem protestu przeciwko obecnemu reżimowi na Białorusi.

Aby ostatecznie wyeliminować Cichanouskiego, przeprowadzono przeciwko niemu prowokację milicyjną. On nadal przebywa w areszcie. Następnie przywództwo w kampanii przedwyborczej przeniosło się na Wiktara Babarykę, byłego prezesa zarządu Belgazprombanku. W przeciwieństwie do Cichanouskiego, Babaryka jest przedstawicielem białoruskiego establishmentu. Poprzez Belgazprombank zawierane są transakcje na węglowodory, dzięki którym budżet kraju jest zasilany od wielu lat (Białoruś zarabiała na zakupie ropy i gazu z Rosji z rabatem, a następnie sprzedaży do Europy po cenach rynkowych).

Mimo to Babaryka zdecydował się wystartować w wyborach przeciwko swojemu patronowi – Łukaszence. Do jego sztabów w białoruskich miastach również ustawiały się kilometrowe kolejki – zamiast wymaganych 100 tysięcy podpisów, zebrał on aż 435 tysięcy! Przeciwko Babaryce również wszczęto dochodzenie. Jest on oskarżany o korupcję i przenoszenie funduszy bankowych zagranicę. 18 czerwca Babaryka został aresztowany i umieszczony w areszcie śledczym KGB. Nikt w kraju nie ma wątpliwości co do politycznego charakteru tej sprawy. Nawet urzędnicy państwowi – tradycyjny elektorat Łukaszenki – nie wierzą w telewizyjne doniesienia o tym, jakim łajdakiem i złodziejem okazał się Babaryka.

Zdjęcie: Belsat

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *