„Tylko na Białorusi bycie faszystą jest zawodem” – Bacharewicz o prymitywnym Złu

Pisarz Alhierd Bacharewicz – o nikczemności Zła, powieści o kosmitce z innej planety, która rozpoczyna rewolucję, faszyzmie na Białorusi, pracy pisarza na wygnaniu i białoruskich złoczyńcach jako bohaterach literackich.

https://youtu.be/9whGLnT9kJI

Krótko

  • Nie możemy sobie pozwolić na bycie tak prymitywnymi jak oni. Jesteśmy wyjatkowi, ponieważ żyjemy, różnimy się, posiadamy talenty i twórczą moc. Duch jest silniejszy niż przemoc, bo duch jest wieczny.
  • „Tylko na Białorusi bycie faszystą jest zawodem”, a ludzie pracujący jako faszyści mają czelność czekać za to na emerytury, pomoc społeczną, nagrody za pracowitość.
  • Wszystko to nie spadło z nieba. Byliśmy gotowi. Przybliżaliśmy te dni najlepiej, jak potrafiliśmy.
  • Jeśli chodzi o świat – po raz pierwszy Białoruś uzyskała w jego oczach swój obraz. I to jest piękny, niezapomniany obraz.
  • A w maju z nieba zeszła do nas Swiatłana Cichanouska – i wszystkie te obce gry straciły sens.
  • Reżim opiera się na małostkowych cynikach i karierowiczach. Oczywiście interesują mnie wszyscy uczestnicy rewolucji. Złoczyńcy również.

„Zło jest trudne do pokonania przede wszystkim dlatego, że jest prymitywne”.

– Alhierd, wciąż jestem pod wrażeniem twojego bardzo mocnego i szczerego tekstu – formalnie o tymczasowym wyjeździe w ramach stypendium literackiego, ale w istocie – o tym, czym żyjesz i oddychasz. Spróbujmy poprowadzić naszą rozmowę nie w tradycyjny sposób – dlaczego wyjechałeś, kiedy wrócisz i co myślisz o reżimie, ale w innych kategoriach – moralnych, etycznych, filozoficznych, literackich. Czy Zło może być nikczemne? Jeśli zło jest prymitywne i przyziemne, dlaczego trudno je pokonać?

– Po prostu spróbuję poczynić rozważania o tym na głos. Z pewnością główną słabością Zła i jego nikczemnością jest to, że Zło nie jest w stanie niczego stworzyć. Istotą Zła jest zniszczenie. Zniszczenie i odtwarzanie samego siebie. Zło w formie, w której ucieleśnia je dzisiejszy białoruski system państwowy, którego celem jest wyłącznie zniszczenie wszystkiego, co żywe, wolne, twórcze, to, co rośnie, to, co rodzi się z ludzkiego ducha i ludzkiego umysłu.

Co ten system państwowy stworzył podczas swojego istnienia? Dla mnie odpowiedź jest oczywista – tylko samego siebie i narzędzia do własnej obrony. Nic więcej, zero. Wszystko, co ważne i piękne na Białorusi, to, co pozostanie, to, z czego można być dumnym, nie zostało stworzone dzięki temu państwu, ale wbrew niemu. Zbudowany w kraju system Zła nie zdołał nawet zbudować własnej ideologii ani przekonującej estetyki, tego minimum, na którym Zło mogłoby się oprzeć.

Widzimy, że dla władzy każdy przejaw kreatywności, każdy wyraz indywidualności, wewnętrznej wolności, każdy akt wyrażania siebie jest niebezpieczną zbrodnią. Nie chodzi mi tylko o artystów i tak zwanych twórczych ludzi. Kobieta, matka, ojciec, student, naukowiec, dziennikarz, poeta, muzyk, programista, artysta, biznesmen, startupowiec, nauczyciel, pracownik… Po prostu osoba, która jest zainteresowana interakcją ze światem, posiada chęć zmieniania go, poznania i wniesienia do niego czegoś – choćby poprzez hodowlę kwiatów, ale bez sankcji państwa – jest osobą kreatywną, osobą, która tworzy. Ten prosty dar kreatywności nie jest dany nikczemnemu Złu. Zło państwowe ma inne zadanie – codzienną rekonstrukcję samego siebie, czyli zachowanie władzy.

Tak, trudno go pokonać. To trudne zadanie przede wszystkim dlatego, że ono jest prymitywne. Spośród wszystkich możliwych sposobów wzajemnego oddziaływania Zło wybrało najprostsze – przemoc fizyczną. Coś, co wyklucza ludzkiego ducha. Co jest sprzeczne z jego naturą. Twórczość rodzi się z nieskończonej złożoności świata. Osobę twórczą cechuje subtelność. Kiedy słyszę: „drążyć, drążyć, drążyć” – myślę, że człowiek nie jest maszyną do drążenia. Człowiek jest istotą subtelną i wrażliwą, przedziwną i złożoną. Nie możemy sobie pozwolić na bycie tak prymitywnymi jak oni. Jesteśmy skomplikowani, ponieważ żyjemy, różnimy się, posiadamy talenty i twórczą moc. Duch jest silniejszy niż przemoc, bo duch jest wieczny. Ale nie mówimy teraz o wieczności, ale o końcu 2020 roku…

„Białorusinom nie trzeba wyjaśniać, czym jest faszyzm”.

– Dlaczego na białoruskiej ziemi znów mówi się o faszyzmie? Dlaczego właśnie ten termin stał się pierwszą definicją okrucieństwa i nieludzkiej władzy?

„Próbowałem to rozgryźć, pisząc esej „Dawne słowo dzieciństwa. Faszyzm jako wspomnienie”, przetłumaczone już na cztery języki. Wkrótce w jednej z austriackich gazet ukaże się niemiecki przekład. Moim zdaniem istnieje kilka powodów. „Białorusinom nie trzeba wyjaśniać, czym jest faszyzm”. To jest nasza historyczna trauma, to jest to, czego doświadczyli nasi przodkowie, co oznacza, że wszyscy nadal tego doświadczamy. Białorusini cierpieli z powodu faszyzmu w latach czterdziestych i znów cierpią dzisiaj, w XXI wieku. Czarno-białe zdjęcia z czasów okupacji są uderzająco podobne do kolorowych zdjęć z 2020 roku… Drugi powód: pojęcie faszyzmu zostało bardzo dobrze wykorzystane przez sowiecką kulturę masową i propagandę, miało ogromny wpływ na świadomość ludzi, którzy żyli w Związku Radzieckim.

Słowo „faszyzm” jest naturalną częścią naszego codziennego języka, częścią systemu oceny naszej psychologii. Faszysta jest gwałcicielem w mundurze, nawet jeśli ten mundur to tylko droga marynarka i krawat. To ktoś pewny swojej bezkarności, ktoś, kto nie ma wątpliwości, że ma prawo do przemocy. Faszystami w pewnym kontekście mogli nazwać dyrektora szkoły, urzędnika, po prostu złego faceta na ulicy… Trzecim powodem jest stylistyczna wyrazistość i sugestywność słowa „faszysta”, niewymagająca dodatkowych wyjaśnień i definicji. Kiedy mówimy „faszysta”, wszystko jest jasne. To proste słowo, ostateczna odpowiedź, słowo przeciwstawione kulturze i sztuce. Słowo – wyrok, słowo – diagnoza.

Oczywiście faszysta na Białorusi jest czymś więcej niż tylko faszystą. Tutaj to oznacza nie do końca to, co w krajach Zachodu. To nie jest fascist ani faschist, to „faszysta” bez wyraźnego ideologicznego wypełnienia. „Tylko na Białorusi bycie faszystą jest zawodem””. A ludzie będący faszystami mają czelność czekać na emerytury, pomoc społeczną, nagrody za pracowitość. Po prostu nie widzą, co w tym złego.

Na temat tego, czy to, co dzieje się na Białorusi, można nazwać faszyzmem, można długo dyskutować. Ale wiele zależy od tego, gdzie znajduje się dyskutant. Od sierpnia do końca listopada mieszkałem w Mińsku i trudno mi udowodnić za pomocą argumentacji, że prawdziwy faszyzm nie ma z tym nic wspólnego. Próba całkowitej kontroli nad ludźmi, niespotykana przemoc jako środek uciszenia społeczeństwa, przymus jedynej słusznej ideologii, kult okrucieństwa, całkowite bezprawie, a do tego władza jednego człowieka, wodza. Zaprzeczanie przyszłości, próba życia poza czasem, międzynarodowa izolacja, groźby i niekończące się, śmierdzące kłamstwa, propagandowe napady histerii. Zamiast wartości – wola fuhrera. Jeśli to nie faszyzm, to co?

Kiedy państwo nazywa swój naród faszystami – to faszystowska władza.

Błąd polega na tym, że przy słowie „faszyzm” większość widzi przed sobą wyłącznie obraz nazistowskich Niemiec. Zapominając na przykład o austriackim faszyzmie lat 30., który wiele wziął od faszyzmu włoskiego. O faszystowskich dyktaturach Ameryki Łacińskiej i Afryki. O reżimach komunistycznych w dużej mierze podobnych do faszystowskich. Czym jest ten system – stalinizmem z internetem czy faszyzmem z internetem – o tym też można długo dyskutować.

„Tę władzę trzeba i można było obalić w latach dziewięćdziesiątych”.

– Sytuacja na Białorusi jest często porównywana z przemocą domową. Oczywiście nie należy zarzucać ofierze, dlaczego tak długo cierpiała, nie odchodziła, nie walczyła. Czy na tej samej zasadzie nie można zarzucać większości Białorusinów, że tak długo tolerowali, ignorowali Łukaszenkę, pozwalając mu maksymalnie umocnić się we władzy?

– Dlaczego i jak za naszym przyzwoleniem do tego doszło – to wielki temat do refleksji, która dopiero się zaczyna. Tę władzę trzeba i można było obalić w latach dziewięćdziesiątych, wtedy ona nie zdążyła jeszcze otoczyć się takim systemem przemocy i propagandy. Po tym nastały mroczne czasy. Ale myślę, że w tych mrocznych czasach tak wielu ludzi nie siedziało bezczynnie, przygotowywali pod osłoną ciemności nasz 2020 rok, nawet o tym nie wiedząc. Powstawała nowa, wolna kultura białoruska. Młodzież poszła do polityki. Otwierana była strona po stronie, historia, znaczenie symboli. Dziesiątki tysięcy odkryły dla siebie znaczenie języka białoruskiego. Tysiące ludzi studiowało na europejskich uniwersytetach, setki tysięcy Białorusinów przyjęło wartości wolności i demokracji. Wszystko to eksplodowało w tym roku.

Wszystko to nie spadło z nieba. Byliśmy gotowi. Przybliżaliśmy te dni najlepiej, jak potrafiliśmy, mówiąc słowami radzieckiej piosenki. Nawet pomimo wewnętrznych konfliktów, kłótni, rozbieżności ideologicznych. Wszystkie one tylko umacniały ideę białoruskiej wolności i różnorodności. Wszyscy tworzyliśmy żywą, autentyczną Białoruś. Patroni i wolontariusze, poeci i tłumacze, wydawcy i historycy, politycy i entuzjaści, dziennikarze, artyści, muzycy, krajoznawcy, menedżerowie kultury, przedsiębiorcy, naukowcy, po prostu ludzie z pasją na Białorusi i poza nią. Dysydenci, którzy są teraz w większości.

A ludzie wychowywali dzieci, cieszyli się śniegiem, pili kawę i wino, czytali książki, grali w piłkę nożną, kupowali piękne rzeczy, głaskali koty i psy. Byli żywymi ludźmi. Kto ich za to potępi?

Wydaje mi się, że teraz nie warto w ogóle mówić językiem wyrzutów w odniesieniu do kogokolwiek. Trzeba podziękować wszystkim tym, którzy przez te 26 lat przenieśli ideę białoruskiej wolności, pomimo wszystkich prób, chwil zwątpienia i rozczarowania, pomimo represji i przemocy. Ostatnio dużo myślę o tych, którzy nie dożyli naszej rewolucji 2020 roku. Marzyli, ale nie dożyli.

Jedyne, czego chcieliśmy od państwa to to, żeby nam nie przeszkadzało. I to pewnie był błąd, ale bez niego raczej nie powstałaby białoruska kultura niezależna, która po sierpniu pokazała i pokazuje się z najsilniejszej strony.

„Powrotu do poprzedniego stanu już nie będzie. Czymkolwiek skończą się protesty”.

– Julia Czarniauska powiedziała w wywiadzie, że bardzo się boi, że Białorusini mogą się sobą rozczarować, ponieważ po raz pierwszy cały świat zaczął ich chwalić, jacy są niesamowici, nie do pomyślenia, oni sami to poczuli w wielotysięcznym tłumie, a teraz, gdy uwaga świata jest mniejsza, prawie niemożliwe jest zobaczenie siebie wśród setek tysięcy, dlatego mogą się rozczarować, a ten powrót do przeszłości będzie przerażający. Czy Białorusini zafascynowali się sobą? Czy istnieje niebezpieczeństwo rozczarowania?

„Powrotu do poprzedniego stanu już nie będzie. Czymkolwiek skończą się protesty”. To, co się stało i co się dzieje, to z jednej strony ogromna, bolesna trauma, otwarta rana, która już nigdy na dobre się nie zagoi. Teraz wszyscy jesteśmy chorzy. Czuję to bardzo dobrze na sobie. Jestem osobą chorą psychicznie, niestabilną, przerażoną. Ale z drugiej strony to, co się stało, to wielkie zwycięstwo nad strachem i nad obojętnością. Ci, którzy tego doświadczyli, nigdy tego nie zapomną. Jeśli chodzi o świat – po raz pierwszy Białoruś uzyskała w jego oczach swój obraz. I to jest piękny, niezapomniany obraz. Wydarzenia polityczne szybko są zapominane – ale zdjęcia naszej rewolucji, które obiegły cały świat, zostaną zapamiętane nawet przez tych, którzy o nas zapomną. Gdy tylko usłyszą „Białoruś”, już migocze przed ich oczami obraz dzielnych kobiet i mężczyzn wychodzących bez broni przeciwko uzbrojonym po zęby oprawcom.

Oczywiście, pewne rozczarowanie i tak nadejdzie, to jest nieuniknione. Żadna rewolucja nie kończy się całkowitym zwycięstwem. Żadna rewolucja nie przynosi ze sobą idealnego świata. Najprawdopodobniej w końcu czeka na nas niezupełnie to, o czym marzymy. A może wcale nie to. Ale jest też dobra wiadomość: oni, po tej – ich – stronie nigdy już nie dostaną swojego. Boję się tutaj nie tyle rozczarowania, co przebaczenia i zapomnienia. „Nie zapomnimy i nie wybaczymy” – to jest bardzo ważne.

„Aby zlać się z żywą rzeką za zakrętem”.

– Hanna Siewiaryniec bardzo trafnie opisywała wielotysięczne procesje jako rój, mrowisko, które rządzi się swoimi wewnętrznymi prawami, którego każdy uczestnik czuje się częścią wspólnoty, w której zachodzi wewnętrzna koordynacja pozioma. Byłeś częścią tego pochodu więcej niż raz. Jaką metaforę dla białoruskich pochodów wybrałeś?

– W sierpniu napisałem rymowany wiersz „Oto oni, a oto my”. I są tam takie linijki: „Pójdziemy do centrum, ręka w rękę, aby zlać się z żywą rzeką za zakrętem”. Tak było latem: pieszo do centrum Mińska, szukając swoich, nieznajomych, a jednak swoich. Tak było jesienią: te nasze wypady do Steli i armatka wodna, i oprawcy, i ucieczki, i powrót, i nieoczekiwane narodziny kolumny z ducha deszczu… Radość zjednoczenia. Dlatego: rzeka. Żywa rzeka, która zalała miejsce zaprojektowane jako pustynia przez ludzi, którzy nie tolerują niczego żywego.

„Co może złamać system oprócz nas? Oczywiście, kosmitka z innej planety, kobieta, która spadła z nieba”.

– Co z twoją niedokończoną powieścią „Święta Katarzyna” o kosmitce, która rozpoczyna rewolucję, która była pisana, gdy jeszcze niczego nie było? A która z licznych kobiet rewolucji białoruskiej jest ci najbliższa?

– Jest na razie odłożona na bok, choć często o niej myślę. Pisanie jej teraz nie ma sensu, nasza rzeczywistość zbyt przypomina niekończącą się i przerażającą powieść, aby móc spokojnie pisać w tym czasie fikcję. Zacząłem pisać tę powieść w zeszłym roku – po prostu przyszło mi do głowy, co może uratować Białoruś, co za cud. Ponieważ ludzie nie są w stanie tego zrobić. „Co może złamać system oprócz nas? Oczywiście, kosmitka. Kobieta, która spadła z nieba. Zacząłem opisywać jej życie w Mińsku, z białoruskim mężem, dzień po dniu. A w maju z nieba zeszła do nas Swiatłana Cichanouska – i wszystkie te obce gry straciły sens. Nikt nie mógł przewidzieć, co wydarzy się w sierpniu, ale było jasne: nadchodzi coś ogromnego, nieodwracalnego, majestatycznego i przerażającego. W lipcu w Kaptarunach dotarłem do strony 400. A potem rozpoczęła się rewolucja – i sami zostaliśmy kosmitami, właśnie nimi, ponieważ Białorusinów już nie można było poznać. Jakby jakaś nowa rasa wylądowała na białoruskich ulicach.

„Reżim opiera się na małostkowych cynikach i karierowiczach”.

– Twój rosyjski wydawca Barys Pasternak, kiedy zapytałam go, z jaką postacią literacką porównałby Alaksandra Łukaszenkę, natychmiast stwierdził, że nie ma tu czego porównywać ze światową klasyką i złożonymi negatywnymi bohaterami tego samego Dostojewskiego, ale można spróbować porównać go do bardziej schematycznych postaci literatury dla nastolatków. A może jako literata interesują cię złoczyńcy tej jesieni – umowny Baskau, Szakuta, Karpienkau, Ejsmontowie?

– Zgadzam się z Barysam Pastarnakiem, mówimy o zbyt małych w wymiarze ludzkim postaciach. Reżim opiera się na małostkowych cynikach i karierowiczach.

Oczywiście interesują mnie wszyscy uczestnicy rewolucji, również złoczyńcy. Ale tak zbudowałem swoje życie, tak odizolowałem się od państwa w ostatnich latach, że tak naprawdę niewiele wiem o ich świecie od wewnątrz. To bardzo zamknięty świat. Oczywiście interesują mnie oni jako zjawisko społeczne i psychologiczne. Z czego wyrasta Zło? Kim są tryby faszyzmu państwowego? Kto jest pod kominiarką? A kim są ci, którzy kłamią? Ale przyznam się do czegoś innego. Ze wszystkich uczestników rewolucji najbardziej interesują mnie ci, którzy nie biorą w niej udziału. Ci, którzy udają, że nic się nie dzieje. Ci, którzy próbują żyć tak, jak kiedyś. Kim są ci ludzie – oto prawdziwa tajemnica. Ta szara masa znajdująca się we mgle między kłamstwem a prawdą. Wychodzę z tego założenia, że nikt nie musi być bohaterem i poświęcać się. To osobisty wybór każdego, człowiek jest słaby. Za każdą wybraną postawę musimy coś zapłacić. Ale zastanawiam się, jak można żyć bez własnego poglądu, nie zauważając otaczającego horroru. Odrzucając go, ponieważ te protesty zakłóciły ten sympatyczny, spokojny i przytulny styl życia. Jest wielu takich ludzi. Prawdopodobnie na nich opierała się przez dwie dekady ta słynna stabilność.

„Nie potrafię pisać tak jak kiedyś, bo tamtego mnie już nie ma”.

 – Czytałam twój przegląd dzieł literackich o rewolucji. Co teraz czytasz? A co radzisz przeczytać, żeby się uspokoić, zmienić perspektywę, nabrać optymizmu?

– Tak, w sierpniu i we wrześniu czytałem książki o rewolucji jedną po drugiej – i książki opisujące te doświadczenia mówiły mi: władza popełnia błąd po błędzie i przybliża swój koniec. Okazało się, że limit błędów jest niewyczerpany i nie widać końca absurdu. Wczoraj skończyłem czytać książkę Elizabeth Osbrink „1947” – o tym samym 1947 roku, kiedy rozpoczął się nowy czas w historii ludzkości, kiedy wydawało się, że tak jak było, już nigdy nie będzie. Nigdy więcej faszyzmu, myślano wówczas. To książka o nadziejach tych ludzi, ich koszmarach i marzeniach. Polecam ją, ale także bajki, w których dobro zwycięża zło. W wydawnictwie Januszkiewicz ukazała się „Śnieżna siostra” Maji Lunde, przekład z norweskiego. Wspaniała książka, która zarówno niepokoi, jak i uspokaja, dając nadzieję.

– Dlaczego to wszystko musi się skończyć? Co daje tobie nadzieję? A jaka książka to będzie dla ciebie?

– W sierpniu nasze życie podzieliło się na dwie połowy. Przed i po. A ci nowi my mają tylko po kilka miesięcy. Za mało, żeby zrozumieć siebie i wszytko poukładać. „Nie potrafię pisać tak jak kiedyś, bo tamtego mnie już nie ma”. Dlatego odpowiem szczerze. Nie wiem.

Przetłumaczone z https://www.svaboda.org/a/30996257.html

Zdjęcie: Julia Cimafiejewa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *