Nadzieje i obawy. Maksim Katz o protestach

Znany rosyjski politolog i działacz społeczny o nastrojach społeczeństwa i władzy pod koniec trzeciego tygodnia protestów na Białorusi.

Ogromny marsz kobiet 29.08 w Mińsku. Szczególne wrażenie robi fakt, że kobiety szły dalej nie zważając na to, że OMON próbował je zablokować, że odbijały zatrzymanych i nie pozwalały nikogo wywozić w sukach. Dlaczego wszystko to jest tak istotne? Czasem mówią: przecież one chodzą pokojowo, jaki problem rządzić dalej nawet przy ich spokojnych marszach, tak jak gdyby nigdy nic?

Rzecz w tym, że obecnie na Białorusi mamy do czynienia z niestabilną sytuacją. Absolutnie wszyscy rozumieją, że Łukaszenka nie został wybrany na prezydenta. Rozumieją to protestujący, rozumieją urzędnicy i funkcjonariusze, rozumieją OMONowcy, rozumieją to w Europie, Rosji, USA, rozumie to rzecznik prasowy Łukaszenki i, prawdopodobnie, także on sam. Łukaszenka nie jest carem, nie zbudował państwa o modelu północnokoreańskim, jego legitymacja opiera się na tym, że ludzie opowiadali się za tym, żeby był prezydentem. W każdym wypadku wcześniej zawsze to na tym właśnie polegało. Tak eliminował konkurencję, tak – fałszował, tak – była propaganda, ale cóż z tego – większość była za. I on na tej podstawie rządził. Teraz zaś sytuacja uległa zmianie – nie ma już większości „za”.

Struktury władzy stały się bardzo kruche – generałowie i ministrowie, póki co słuchają poleceń, jednak wielu ma już wątpliwości – a co dopiero będzie dalej? Pomyślcie o swoich wrażeniach jesteście zmartwieni, czy protesty się połączą, czy wszyscy nie zmęczą się wychodzeniem na ulice, itd. Teraz wyobraźcie sobie, jak czuje się otoczenie Łukaszenki: ministrowie, zastępcy ministrów, komendanci rejonowych komend policji, dowódcy jednostek wojskowych, redaktorzy gazet i stacji telewizyjnych, a nawet zwykli działacze. Wy myślicie: że ludzie się zmęczą i protesty się wyciszą?”, a oni w tym samym czasie myślą: „a jeśli oni nie przestaną wychodzić, co dalej?”. Łukaszenka nie na próżno ciągle mówi, że już za kilka dni poradzi sobie z protestami, dlatego że w systemie tworzą się olbrzymie napięcia, dlatego że system trzeszczy w szwach – a co zrobimy, jeżeli oni się nie zatrzymają? OK, teraz jest ciężka chwila – wytrzymają dzień, postoją noc. Łukaszenka z synem osobiście ochraniają rezydencję z automatem w ręku. Ale nie można tak żyć przez całe życie. Da radę przez tydzień, dwa, miesiąc, ale jak żyć dalej? A co, jeżeli oni będą chodzić cały czas i nie przestaną? A jeśli te sposoby zaczną przynosić efekty i nie będą już płacić podatków? A jeśli zacznie działać taktyka deanonimizacji i na wszystkich współpracowników reżimu będą pluć sąsiedzi, mijając ich na klatce schodowej? A co, jeśli jutro znowu wyjdzie pół miliona, które zadecyduje iść i wyzwolić ludzi z więzienia? Tam siedzą więźniowie polityczni, na przykład mąż nowo wybranej prezydent. Wszyscy wiedzą, iż nie ma podstaw go tam trzymać. Co robić, jeśli pójdą szturmować więzienie? Strzelać? A kto będzie strzelać? I co będzie z nami wszystkimi, jeśli ktoś wystrzeli? Przecież grozi za to od 7 lat do kary śmierci. O tym wszystkim rozmyślają teraz wszyscy ci, którzy pracują dla systemu.

Białoruś to nie USA czy Niemcy, gdzie legitymacja władzy jest niepodważalna, oparta na procedurach, które wszyscy przyjęli. Na Białorusi utrzymywała się pewna równowaga uznawania władzy ze względu na poparcie dla Łukaszenki, obecnie jednak tego rzeczywistego poparcia zabrakło. Co robić? Żeby przestroić reżim na wojskową dyktaturę, potrzebny jest zgodny wysiłek tysięcy ludzi i ogromny poziom przemocy, a już na samym początku tej drogi wszystko może się zawalić i wszyscy trafią przed trybunał. A może by go, no…? Niech odchodzi, przeprowadzimy nowe wybory, dogadamy się z protestującymi, a tym, którzy nikogo nie zabili, nic się nie stanie. Cały ten proces odbywa się w głowach tych ludzi. Dla nich stawka jest o wiele większa niż dla protestujących. Łukaszenka przekonuje ich, że już jutro wszystko się uspokoi, nikt nigdzie chodzić nie będzie, wszyscy zlękną się Putina i groźnego OMON-u, przestraszą się pobić i zwyczajnie zechcą zająć się swoimi sprawami.

No, ale te dziewczyny ze swoim marszem! Z hasłami, z flagami, które jak oznajmił wprost i Łukaszenka, i minister obrony są zakazane. Ale one tak czy inaczej je niosą, nie boją się nikogo. Są celem strasznego OMON-u? Co z tego, idą dalej. OMON dokonuje zatrzymań? Odbijają schwytanych. A jutro znowu półmilionowy tłum na ulicach. Nie zanosi się na spokój ani na powrót do tego, co było przed przegranymi przez Łukaszenkę wyborami. Wszystko, co on robi – już dłużej nie działa. To niszczy konstrukcję władzy i to bardzo mocno.

Tłumaczenie: Łukasz Tomik
Źródło: http://t.me/maximkatz
Zdjęcie: instagram.com/godofbelarus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *