„Mąż zdążył zjeść i ogolić się”. Białorusini o tym, jak podczas przeszukania nie dali „siłowikom” wejść sobie na głowę

Znaj i wykorzystuj swoje prawa.

Przeszukanie kojarzy się wielu z przewróceniem mieszkania do góry nogami i „siłowikami” przekopującymi bieliznę lub szukającymi cennych rzeczy za kanapą. Często właśnie tak to wygląda: zwykli ludzie najczęściej sami z przeszukaniami nie mieli styczności, a kiedy do domu wpadają „siłowiki”, nie wiedzą co zrobić. Jednak bywają przeszukania, kiedy mieszkańcy stawiają opór nachalności funkcjonariuszy i wymagają, aby ci zachowywali się odpowiednio. The Village Białoruś wypytał mińszczan, którzy nie byli zaskoczeni, gdy zobaczyli „siłowików” z nakazem przeszukania w progu.

Zabrali wszystkie nośniki informacji, nawet kasety video z przedszkolną imprezą”

Na końcu września z zamiarem przeszukania przyszli do dziennikarza, redaktora naczelnego „Naszej Niwy”, Jegora Martinowicza. Przeszukanie było związane ze sprawą karną o zniesławienie w artykule jego wydawnictwa: jeden z „didżejów zmian” stwierdził, że na Akreścina bił go wiceminister spraw wewnętrznych Barsukow. Żona Jegora, dziennikarka Adarja Gusztyn była w tym momencie w domu i opowiedziała, jak przeprowadzono przeszukanie. Stwierdziła, że można je nazwać wzorcowym.

Adarja Gusztyn, zdjęcie: Wola Oficerowa, nn.by

 

– Naturalnie, nie uprzedzono nas, że przyjdą do nas z zamiarem przeszukania – to normalne, zazwyczaj nikogo nie powiadamiają.

Oczywiście, przez całe swoje życie jako reporter sądowy, byłam świadoma, że mogą do mnie przyjść. I kiedy zobaczyliśmy, jak „siłowiki” pracują, od początku kampanii wyborczej dokładnie wiedzieliśmy, że mogą przyjść. Dlatego też byliśmy dobrze przygotowani.

Ja z wykształcenia jestem prawnikiem i mówiłam do męża: przeszukanie to czynność procesowa, przeprowadza się ją tak i tak. Rozumiałam, że przeszukanie przecież może zajść beze mnie, dlatego przygotowywałam jego i przyjaciół, i kolegów, zawsze mówiłam, jak to powinno wyglądać. Także nam, na pewno, było prościej, niż tym, którzy przeszli przeszukania na samym początku.

Przyszli do nas około 9 rano, mniej więcej normalna godzina. Mąż poszedł z psem na spacer, a ja w tym czasie przygotowywałam się do pracy i nagle od niego przyszła wiadomość SOS. Spojrzałam na jego lokalizację, że on jest zaraz przed wejściem, wybiegłam i zobaczyłam go tam z psem na smyczy. Obok stało trzech funkcjonariuszy w cywilnym ubraniu – oni byli z wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego ministerstwa spraw wewnętrznych. Nalegałam na to, by pokazali nam swoje dokumenty. Obok nich stało również dwóch mężczyzn, ale oni swoich dokumentów nie pokazali.

Wezwaliśmy mojego adwokata i adwokata męża, już wcześniej mieliśmy z nimi umowy. Najpierw funkcjonariusze odmawiali tego, by adwokaci też uczestniczyli w czynnościach, mówili, że nie będą na nikogo czekać, już zaczną przeszukanie i tak dalej. Jednak mąż cały czas powtarzał: domagam się uczestnictwa obrońcy i proszę nie naruszać mojego prawa do obrony.

Wszystko to działo się na ulicy, potem wjechaliśmy windą na nasze piętro. Powiedziałam, że chcemy sami zaprosić świadków, ponieważ nie wiem, kim są ci dwaj, którzy przyjechali razem z funkcjonariuszami. Zapukałam do sąsiedniego mieszkania – sąsiad bez problemów się zgodził, zadzwoniłam również do sąsiada mieszkającego parę pięter niżej – on również się zgodził.

Mężowi pokazano postanowienie śledczego o przeprowadzeniu przeszukania. Funkcjonariusze byli przeciwni, aby on czytał je na głos i mówili: my ci pokazaliśmy – ty się zaznajomiłeś. A ja na to: on będzie czytał dokument tyle czasu, ile będzie potrzeba, kodeks karno-procesowy nie ogranicza tego w żaden sposób. Trzeba dokładnie rozumieć: kto przychodzi do ciebie na przeszukanie, w jakiej sprawie, jaki masz status procesowy i tak dalej. Mąż chciał doprecyzować: jaki mam status procesowy? Jestem podejrzany? Oskarżony? Może jestem świadkiem? Odpowiedzieli: nie masz w tym momencie żadnego statusu procesowego. Jednak nie jest to przeszkodą, by odbyło się przeszukanie.

W końcu do mieszkania weszli: ja, bo przecież sama tam mieszkam, Jegor, dwóch naszych sąsiadów i trzech funkcjonariuszy wydziału bezpieczeństwa wewnętrznego. Dwóch pozostałych w cywilnych ubraniach zostało na zewnątrz. Wszyscy weszli po kolei, nikt nie włamywał się do mieszania.

„Siłowiki” obok mieszkania Jegora Martinowa podczas przeszukania. Zdjęcie: : Olga Szukajło, tut.by

Pierwsze o co nas poproszono – jak zawsze przy przeszukaniu – to dobrowolnie oddać zabronione przedmioty, jeśli takie są. Odpowiedzieliśmy, że nie mamy ani broni, ani narkotyków, ani innych zakazanych rzeczy. Potem poproszono nas o dobrowolne oddanie wszystkich urządzeń technicznych: ponieważ na przeszukanie przyszli w sprawie zniesławienia – w sprawie informacji rozprzestrzeniających się w internecie – to poproszono nas o oddanie cyfrowych urządzeń i nośników informacji. Rozumieliśmy, że w każdym momencie, mogą być one skonfiskowane i ponieważ byliśmy pewni, że nie naruszaliśmy prawa i nie zamierzaliśmy przeszkadzać, to zebraliśmy wszystkie urządzenia z mieszkania. Notebook męża, telefony, stary, niedziałający już telefon, wszystkie pendrive’y, wszystkie dyski, nawet stare kasety video z imprezą z mojego przedszkola. Jedyne, czego nie zdecydowali się zabrać, to dyski z materiałami do nauki języka angielskiego, chociaż również i je pokazaliśmy.

Poproszono nas także o oddanie dokumentów statutowych, dotyczących portalu NN.by. Jednak w domu nie mieliśmy takiej dokumentacji, więc niczego nie mogliśmy oddać.

Nie proszono o oddanie innych rzeczy ani pieniędzy, ani innych kosztowności. To zależy od sprawy, w ramach której przeszukanie jest przeprowadzane. Ponieważ do nasz przyszli w sprawie o zniesławienie, interesowała ich technika i nośniki informacji. Jeśli do kogoś przyjdą w sprawie oszustwa, to wtedy już funkcjonariuszy mogą interesować rzeczy drogocenne. Czasem potrzebna jest i technika, i pieniądze – wszystko razem.

Po 10 minutach od rozpoczęcia przeszukania przyjechał adwokat, zadzwonił domofon. Powiedziałam mu, aby wszedł, jednak w tym momencie pojawił się kłopot. Funkcjonariusze mówili, że przeszukanie już się rozpoczęło i adwokat jest niepotrzebny. Uparłam się, że jeszcze żadne dokumenty nie powstały, poza tym, mówiłam, słyszeli, że mąż domagał się uczestnictwa adwokata. I to będzie umieszczone w protokole jako naruszenie prawa do obrony. Po przerwie powiedzieli, że nie ma sensu go powstrzymywać. Podczas przeszukania, gdy funkcjonariusze chodzili po mieszkaniu, adwokat już był.

Po tym jak wszystko dobrowolnie oddaliśmy, funkcjonariusze przystąpili do przeszukania – muszą wszystko sprawdzić. Poprosiłam, aby przeszukanie było przeprowadzane stopniowo: najpierw jeden pokój, potem kolejny, aby i my, i wszyscy świadkowie wszystko dokładnie widzieli. Tak właśnie postąpiono, w każdym pokoju zaglądali do każdej szufladki, na każdą półkę – przeszli przez całe mieszkanie. W jednej szufladzie znaleźli starą kartę SIM „Privet” – my nawet nie pamiętaliśmy do kogo ona należy i skąd się u nas wzięła. Znajdowano różne dokumenty i sprawdzano, czy dotyczą one NN.by. Znaleźli też trzy paszporty męża. Jednak one wszystkie były anulowane, w nich były pieczątki: nie można z nimi pojechać zagranicę ani wziąć kredytu – dokumenty te są nieważne.

Pretensji do tego, jak zachowywali się funkcjonariusze w mieszkaniu, nie mam. Nie było żadnego chamstwa, żadnych gróźb, nikt nie przeklinał, nie niszczono nam mebli, specjalnie nic nie było rozrzucane. Dlatego, że pracuję jako reporter sądowy, to wiem, że różne sytuacje pojawiają się podczas przesłuchań – jednak u nas zostało to przeprowadzone odpowiednio. Oczywiście, powyrzucano wszystko z szufladek, oczywiście zostawili po sobie bałagan. Ale potem wróciłam i w ciągu kilku godzin wszystko posprzątałam.

Po przeszukaniu stworzono protokół, w którym w szczegółach opisano każdy zajęty przedmiot. W protokole chcieli napisać: „to i to oddano dobrowolnie, a paszporty znaleziono. Jednak my dopisaliśmy uwagę: nie proszono nas o wydane paszportów, a tylko o technikę i dokumenty statusowe. Jeśli człowiek, do którego przyszli na przeszukanie, z czymś się nie zgadza lub chce coś doprecyzować – on może sam wpisać to do protokołu. Na przykład, Jegor sam wpisywał, że zarekwirowane paszporty są nieważne. Jeśli człowiek uważa, że coś jest istotne – należy to wyrazić i dopisać.

Zaproponowano nam zrobienie kopii w Komitecie Śledczym, ale ja zaproponowałam, aby wydrukować ją na miejscu na naszej drukarce, tak też zrobiliśmy. Świadkowie podpisali oświadczenie o poufności – to dość popularna praktyka. Powiedziałam, że żadnego podpisu nie złożę – a funkcjonariusze nie nalegali, dlatego ja, wychodząc z mieszkania, mogę dobrowolnie mówić, co widziałam. Jegor także może mówić, ponieważ jego podpisu również nie wzięli. Potem otrzymał status podejrzanego, a od podejrzanego takiego podpisu wymagać nie można. I świadkowie nie mają prawa opowiadać, a my możemy.

Funkcjonariusze mówili, że mąż teraz pojedzie do Komitetu Śledczego, a ja, oczywiście, zrozumiałam, że trzy najbliższe doby spędzi w areszcie tymczasowym. Mamy już przygotowany „alarmowy plecaczek”, a podczas przerw Jegor zdążył przekąsić, umyć głowę i ogolić się. Z ciepłą odzieżą Jegor wyszedł z mieszkania – na korytarzu zebrało się dużo dziennikarzy, to bardzo zdziwiło funkcjonariuszy.

Paszport męża był w aucie na parkingu i ja zgłosiłam się, że po niego pójdę i przyniosę do ich zielonego służbowego busika. Funkcjonariusze nie zamierzali przeszukiwać samego auta, dlatego że w nakazie była informacja tylko o przeszukaniu mieszkania. Jednak w aucie niczego takiego nie było: maksimum, co by znaleźli – stare płyty z muzyką. Był taki śmieszny moment: ja w tej całej stresującej sytuacji zapomniałam, gdzie przedwczoraj wieczorem przeparkowałam samochód – i wtedy ten młody człowiek w cywilnym ubraniu, nie przedstawiwszy się, powiedział: „Pański samochód stoi o tam”. Znaczy, oczywiście, oni przygotowywali się. Zeszłam po paszport i zaniosłam im.

Jegor Martinowicz po przeszukaniu obok busa „siłowików”. Zdjęcie: Olga Szukajło, tut.by

 

W żadnym momencie przeszukania się nie bałam. Po prostu „włączyłam” prawnika i robiłam tak, by wszystko było według prawa. W zasadzie w takich stresujących sytuacjach mój mózg pracuje tak, że w mojej głowie utrwala się każdy moment.

Pytano mnie, czy płakałam. Nie, nie płakałam, ponieważ trzeba było od razu rozwiązać parę spraw: przywieźć statusowe dokumenty, dogadać się z adwokatem, przygotować transmisję, uspokoić wszystkich krewnych i przyjaciół. Przez cały czas byłam zajęta, nie było czasu, aby płakać i aby ręce się trzęsły.

Nie myślałam, że funkcjonariusze będą tacy poprawni tylko dlatego, że razem z nami był adwokat. Myślę, że większe znaczenie ma wydział, w którym pracują konkretni funkcjonariusze: ich zawodowe, służbowe i ludzkie wartości. Jestem pewna, że jeśli przyszliby z Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Jest różnica, kto przychodzi do przeszukania – czy Oddział do Spraw Walki z Przestępstwami Gospodarczymi, czy Departament do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji, Wydział Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy Wydział Śledczy.

W ogóle Wydział Bezpieczeństwa Wewnętrznego powinien w ramach systemu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pilnować, aby ich pracownicy nie naruszali prawa. Jednak teraz zwrócono ich w zdecydowanie inną stronę: teraz bardzo solidarnie zajmują się obroną swoich pracowników – szukają ludzi, którzy piszą negatywne komentarze i tak dalej. Ja nawet o tym nie mówiłam podczas przeszukania. Wydaje mi się, że Wydział Bezpieczeństwa Wewnętrznego powinien być zdecydowanie zaangażowany w analizę, jak doszło do tego, że w szeregach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych pracują tacy sadyści, którzy stosują tortury. Nie znam faktów, które by potwierdzały, że taka analiza jest przeprowadzana, choć są to ich najważniejsze obowiązki.

„Milicja spokojnie stała i nie mieszała się do pogromu”

Wieczorem 5 listopada przyszli z zamiarem przeszukania do znanej aktywistki Niny Baginskiej. Funkcjonariusze, według Niny, nie przedstawili się. Później oficjalny przedstawiciel Wydziału Spraw Wewnętrznych Komitetu Wykonawczego Miasta Mińska, Natalia Ganusewicz, stwierdziła, że „w jej domu rzeczywiście przeprowadzane było przeszukanie przez milicjantów z nakazu prokuratora”.

Nina Baginska powiedziała The Village Białoruś w szczegółach, jak przebiegało przeszukanie:

Nina Baginska

 

– Przyszli, jakiś komitet śledczy, powiedzieli, że mają postanowienie o przeszukaniu w mieszkaniu, gdzie mieszka moja wnuczka Jana Kardasz. Odpowiedziałam im od razu: mieszkanie nie należy do mnie, ten pokój należy do mojej córki. Kiedy będą wnuczka lub córka – proszę bardzo, a ja sama nie jestem tu gospodarzem. Nie mam prawa bez ich zgody was wpuszczać. Zaczęli mnie nachalnie odsuwać i wchodzić do pokoju, aby popatrzeć. A pokój, tak właściwie, był otwarty. Jakie przeszukania? My niczego nie ukradliśmy, niczego zakazanego nie mamy. A to, że ja szyję flagi, to nawet tego nie ukrywam.

Mieszkanie nie należy do mnie. Jeden pokój jest córki, a dwa kolejne syna, w jednym z nich mieszkam ja. Ani córki, ani syna w tym momencie nie było w domu.

Nagle jeden mnie odsuwa, drugi z jakiegoś powodu biegnie do kuchni, a trzeci do pokoju, gdzie mieszka Jana. Nie przedstawili mi się, tylko potem jeden z nich powiedzał, że nazywa się Strelkow. Przypomniała mi się stara sytuacja, jeszcze z lat 90., kiedy Łukaszenko zajmował się dysydentami. Dzieciom podrzucano narkotyki i za to zakładano im sprawy karne. Pojawiła mi się myśl, że i mnie mogą coś podrzucić.

Żaden z nich nie był w mundurze milicyjnym, wszyscy byli w kurtkach i jakichś dżinsach. Nawet nie w butach wojskowych, jak zazwyczaj OMON, a po prostu w adidasach. Zaczął się bałagan. To znaczy, ja się nie przestraszyłam, odwrotnie, odnosiłam się do nich agresywnie. Popchnęli mnie, upadłam, uderzyłam szczęką o stojak, uderzyłam również ręką i nogą. Broniąc się, doskoczyłam do telefonu, by zadzwonić do córki. Zadzwoniłam, powiedziałam o całej sytuacji i pomyślałam, że póki ona jedzie, zadzwonię na milicję.

Słuchawkę podniosła dyżurna, zapytała, co się u mnie dzieję. Mówię, że u mnie w mieszkaniu jest trzech mężczyzn w czarno-niebieskich ubraniach, w czapkach i maskach, którzy chcą przeszukać moje mieszkanie. A ono nie należy do mnie, ja ich zdecydowanie nie chciałam wpuszczać, a oni mnie popychają. Ja im nie tego nie odpuszczę! Milicja chce, by dać im słuchawkę – a oni nie chcą wziąć.

– Aaa – mówię – nie chcecie wziąć słuchawki? Znaczy, jesteście zwykłymi bandytami, którzy wleźli do mojego mieszkania. Won z mojego mieszkania i z mojego kraju! Wiem, co wy robicie na spotkaniach… Pozbyliśmy się Związku Radzieckiego i nie potrzeba by czerwona Moskwa się tu panoszyła.

Odpowiedzieli, że jeśli nie podoba mi się tu życie, to żebym wyjechała do Polski.

Zabroniłam im wchodzić do kuchni. Krzyknęłam: nie mam gwarancji, że nie włożycie do garnka z kaszą rtęci, żeby otruć mnie, dzieci i wnuki. Dopóki nie przyjechała moja córka, chodzili, gdzie chcieli – i do toalety, i do łazienki.

Przyjechała córki i milicja również. W końcu uspokoiłam się i powiedziałam do córki przy milicji: niech sprawdzają, ale ty im nie wierz i patrz, żeby niczego nie podrzucili. Było tak, mówię, w moim politycznym życiu, że podstępem w bandycki sposób podrzucano narkotyki, a potem obwiniano o przestępstwo. Jana powiedziała, że nie chce pokazywać im pokoju bez adwokata, ale milicja powiedziała, że jest postanowienie, więc po co adwokat?

Zamknęłam się w swoim pokoju, a córka z nimi rozmawiała i pokazywała mieszkanie. I co dziwne, córce pokazali postanowienie, ale nie pozwolili go sfotografować. Znaczy, w jakiej sprawie, według jakich paragrafów oni podejrzewają Janę i o co konkretnie? Po prostu powiedzieli, że Jana może ukrywać zakazane rzeczy.

Po przeszukaniu w domu Niny Baginskiej. Zdjęcie: tut.by

 

Już później dowiedziałam się, że syn Paweł w tym momencie szedł do domu. A „siłowiki” nie byli tylko w mieszkaniu, jeszcze czekali na klatce schodowej i na dworze. Oni właśnie zatrzymali Pawła, umieścili w więźniarce i zaczęli go przesłuchiwać. Starali się przetrzymać go do momentu, aż nie sprawdzą pokoju, w którym on mieszka – znaczy, gdzie ja mieszkam.

Poprosili, aby wejść do pokoju, gdzie mieszka Paweł. Córka mówi: drzwi są zamknięte, ja wam nie otworzę. To pokój Pawła, ja nim nie zarządzam. A mama z wami już rozmawiać nie chce, ona odpoczywa.

Leżę w swoim pokoju, a oni wywarzyli drzwi. Mówię im z łóżka: „Walizka-dworzec-Rosja”, to jest pokój mojego syna, wy się mścicie nie tylko na moich dzieciach i wnukach, ale na całym narodzie, wy odnosicie się do ludzi jak faszyści. Mówię do córki: „Alesia, powiedz im, że Pawła nie ma w domu i że nie mają prawa niczego oglądać”.

A milicja spokojnie stała i się nie mieszała. Wszystkim zarządzali ci bez mundurów. Podeszli do mojego łóżka, a na taborecie stał zapakowany plecak: na drugi dzień chciałam jechać na daczę. Było tam wiadro i inne potrzebne rzeczy. Rzucili się na plecak i zaczęli wyrzucać z niego wiadro, jakieś papiery. Wtedy ja rozzłościłam się i mówię: to są moje prywatne rzeczy, nie macie nakazu na przeszukanie moich rzeczy i w ogóle na przeszukanie tego pokoju, dlatego won. I rzucałam już do milicji: co wy, chłopcy, patrzycie? To są bandyci!

A ci poszli tam, gdzie jest moje rodzinne archiwum, gdzie są flagi, wzięli moją flagę. Mówię: „Co, mało jeszcze w tym roku moich flag ukradliście, jeszcze i tę ukradniecie? No nic, uszyję nowe. Ale wy, banda, bądźcie przeklęci. I jeśli macie dzieci, to one się was wyrzekną, dlatego że jesteście wrogami”.

Potem otworzyli komodę, gdzie leżą wstążki, „siłowik” otworzył i zobaczył woreczek z biało-czerwono-białymi wstążkami. Wziął i wyrzucił go na podłogę. A potem obrócił się niezgrabnie i przewrócił fotel, stary fotel, ja go jeszcze z dzieciństwa pamiętam. Z fotela spadła poduszka do siedzenia. Rozzłościłam się, wyskoczyłam z łóżka, wzięłam tą poduszką i stuknęłam go w plecy i rękę. A jemu odbiło i krzyknął na mnie „I ty pójdziesz do kryminału!”

Potem już wyszli. Córka powiedziała, że z pokoju wnuczki niczego nie zabrali, tylko poprosili, aby zdjąć z balkonu biało-czerwono-białą flagę, którą wnuczka przywiązała do poręczy. Niczego nie wzięli, ale mieszkanie wyglądało jak po jakimś pogromie. Przy czym największy bałagan był w pokoju wnuczki: wszystko, co było w szafie wyrzucili na łóżko. No, nie całkiem po chamsku, nie na podłogę, ale porozrzucali.

Przeszukanie się odbyło – od tej pory oni milczą, nie mówią, co to było. Córka chce napisać do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z żądaniem wyjaśnień, dlaczego oni przeprowadzili przeszukanie w mieszkaniu i o co obwiniają jej córkę, a moją wnuczkę Janę Kardasz.

Jestem w ruchu politycznym od 1986 roku, nie boję się ich i wcześniej też się nie bałam. Wcześniej, oczywiście, oni tak mocno nie działali. To było moje pierwsze przeszukanie przez te wszystkie lata. Dwa lata temu chcieli zająć moje mienie: przyszli do mieszkania i na poczet moich mandatów zajęli mikrofalówkę i pralkę, ale wtedy przeszukania nie przeprowadzano, to byli sądowi wykonawcy.

W przyszłości, jeśli przyjdą na przeszukanie, ja tak samo nie mam zamiaru ich wpuszczać. Niczego kradzionego ani zabronionego u mnie nie znajdą. Powiem: z jakiego powodu chcecie mnie przeszukać, dlatego, że szyję? Co chcę, to uszyję. Dlaczego mam się bać? Niech oni mnie się boją.

Przetłumaczono z https://www.the-village.me/village/city/opyt-ludzi/285931-obysk

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *