Kryzys migracyjny – ostatnia inscenizacja Łukaszenki?

Sens sprowokowanego przez reżim białoruski kryzysu migracyjnego jest oczywisty. Łukaszenka wraz z KGB postanowił stworzyć lustrzaną sytuację do tej, która według jego narracji miała miejsce w drugiej połowie 2020 roku na Białorusi. Zgodnie z nią protesty były sztucznie sprowokowane z zewnątrz, aby je stłumić, władze czasami działały brutalnie, a zachodnie media skupiały się wyłącznie na brutalności władz i sympatyzowały z protestującymi. Tak brzmi ta narracja i w takiej postaci funkcjonuje ona jako broń informacyjna.

A teraz – mówią Łukaszenka i KGB –

zrobimy dokładnie to samo w stosunku do Polski, Litwy, Łotwy i całej UE. Sztucznie wywołamy kryzys migracyjny (odpowiednik protestów) i będziemy przy tym twierdzić, że „nie mamy z tym nic wspólnego”.

Władze Polski, Litwy i Łotwy będą zmuszone raz za razem stosować środki przymusu w celu powstrzymywania migrantów (odpowiednik brutalności władz białoruskich), reżimowe media będą produkować reportaże o „okrucieństwie” krajów UE wobec migrantów, a prokuratura Białorusi będzie nawet wszczynać postępowanie karne przeciwko polskim służbom mundurowym za rzekome nadużycia na granicy (odpowiednik ostrej reakcji Polski i UE na represje na Białorusi).

Łukaszenka to mistrz inscenizacji. Jego kariera prezydencka rozpoczęła się pod Lioznem (Witebszczyzna) w czerwcu 1994 roku, na kilka tygodni przed formalnym wyborem na prezydenta, kiedy zainscenizowano zamach na jego życie. Niesamowity sukces tamtej inscenizacji wyznaczył tor całej jego prezydentury.

Rok temu telewizja Bielsat wyemitowała film dokumentalny „O pierwszych latach rządów Łukaszenki”. Bardzo wymowny jest moment, w którym Anatolij Labiedźka (w latach 1994-96 poplecznik prezydenta) pokazuje rękopis scenariusza konferencji prasowej z października 1994 roku. Scenariusz został własnoręcznie napisany przez samego Łukaszenkę, już będącego w charakterze prezydenta.

„Jesień, ciemno” – mówi Labiedźka, odtwarzając wydarzenia z 1994 roku. „Za oknem deszcz. Aleksander Grigoriewicz siada, bierze kartkę, długopis i zaczyna pisać – pisać scenariusz konferencji prasowej, na której trzeba zaszczuć Wiktara Hanczara, który, jak zaznaczył Łukaszenka, „wbił mi nóż w plecy”. (…) To właśnie Alaksander Łukaszenka, pierwszy prezydent Białorusi”.

Inscenizacja (potrzebnej) rzeczywistości, stwarzanie (potrzebnych) pozorów, konstruowanie (potrzebnych) wydarzeń, produkowanie (potrzebnych) wyników głosowania – to trwały element polityki Łukaszenki.

W tym politycznym spektaklu Łukaszenka nie chce być tylko „prezydentem”. Nawet status „Prezydenta” dużą literą lub „Pierwszego Prezydenta suwerennej Białorusi” nie wystarcza. Chce być „Ojcem Założycielem” i „Bohaterem ludu”.

Serdeczne spotkania z ludem, regularne strofowanie rzekomo nieudolnych urzędników, sfabrykowana sprawa przeciwko Białemu Legionowi w 2017 r., tragikomiczny spektakl z zatrzymaniem Cichanouskiego, mini-wojna z rosyjskimi żołnierzami z grupy Wagnera, przechwycenie rozmowy „Nicka i Mike’a”, rzekoma ucieczka Marii Kalesnikawej za granicę – to niepełna lista najsłynniejszych inscenizacji Łukaszenki lub jego służb.

Fascynacja Łukaszenki inscenizacją tłumaczy jego paranoidalną tendencję do widywania wszędzie „lalkarzy”, wszechmocnych technologów politycznych i medialnych manipulatorów. Pielęgnując rozmaite teorie spiskowe Łukaszenka rozwiązuje swoje problemy poznawcze. Jeśli jestem ulubieńcem ludu, ojcem-założycielem państwa i genialnym przywódcą, to jak wytłumaczyć ten bunt przeciwko moim rządom w 2020 roku? Otóż wszystko to zostało wyreżyserowane i zainscenizowane – tak pomyślał i dysonans poznawczy zniknął. Masowe protesty, a nawet nastroje społeczne można wyreżyserować, zainscenizować – patrz mój własny trik pod Lioznem.

Kryzys migracyjny – to kolejny pomysł inscenizacyjny białoruskiego autokraty. Wierzy, że zostanie  uwieńczony powodzeniem, bo przecież poprzednie inscenizacje też się udały. Tak myśląc, Łukaszenka niepostrzeżenie przekracza granicę – w sensie dosłownym i przenośnym. Wszystkie poprzednie inscenizacje odbywały się na arenie krajowej i w sposób bezpośredni nie dotyczyły społeczności międzynarodowej. Inscenizacja z migrantami już dotyczy i to coraz bardziej namacalnie.

Zarówno w białoruskich środowiskach opozycyjnych, jak też wśród polskich polityków pewne zaniepokojenie wywołał niedawny telefon Angeli Merkel do Łukaszenki. Niektórzy odebrali to jako swoiste ustępstwo wobec autokraty. Oczywiście, propaganda reżimowa przedstawiła to jako wydarzenie epokowe. Nareszcie – kolektywny Zachód, rumieniąc się ze wstydu, wykrztusił: „Poddaję się”. Ale oklaski reżimowych mediów, których oddziaływanie na społeczeństwo w ciągu ostatniego półtora roku drastycznie spadło, nie powinny nas specjalnie martwić.

Z krótkiego komunikatu kancelarii Niemiec wynika, że podczas wspomnianej rozmowy telefonicznej strona niemiecka podkreśliła konieczność udzielenia pomocy humanitarnej migrantom. Nie było mowy o jakichkolwiek ustępstwach lub wpuszczaniu migrantów do Unii. Niedługo po tej rozmowie wysoki przedstawiciel UE Josep Barrel postawił kropkę nad „i”. Po pierwsze, nie będzie przyjmowania migrantów przez Białoruś. Po drugie, UE będzie nalegać na udzielenie pomocy humanitarnej migrantom i ułatwienie ich repatriacji. Po trzecie, UE jest gotowa uruchomić kolejny pakiet sankcji w przypadku kontynuacji szantażu migracyjnego ze strony Łukaszenki.

Łukaszenka coś zyskał? Prócz chwilowej satysfakcji psychologicznej (stworzyłem „im” problem) – nic.

Tymczasem ryzyko dla reżimu wzrasta. Piąty pakiet sankcji już jest, a na horyzoncie majaczy szósty. Kreml zachowuje stoicki spokój, ale już w przykremlowskich mediach regularnie i głośno brzmi pytanie, dlaczego Rosja ma ponosić koszty międzynarodowego awanturnictwa Łukaszenki. Obciążenie białoruskich służb bezpieczeństwa jest niewiarygodne. Ryzyko wymknięcia się sytuacji spod kontroli władz białoruskich rośnie z dnia na dzień.

Inscenizacja kryzysu migracyjnego bardzo przypomina wyczyn argentyńskiego dyktatora Leopoldo Galtieri. W latach 80., chcąc zwiększyć swoją popularność, Galtieri postanowił odzyskać Falklandy, co oznaczało wojnę z Wielką Brytanią. Wyczyn zakończył się tym, że dyktatora aresztowali jego sprzymierzeńcy i przekazali trybunałowi wojskowemu.

I to bynajmniej nieodosobniony przypadek takiego finału prowokacji autokratów na arenie międzynarodowej. Politolog Daniel Treisman, po zbadaniu 316 przypadków upadków autokracji, stwierdził, że w 17% główną przyczyną ich końca było właśnie międzynarodowe awanturnictwo autokratów.

Tak więc kryzys migracyjny może okazać się ostatnią inscenizacją białoruskiego autokraty.

Zdjęcie: Podlaska Policja /Twitter

Autor: Piotr Rudkouski

białoruski analityk, politolog i wykładowca akademicki. Jest dyrektorem Białoruskiego Instytutu Studiów Strategicznych (BISS). Doktor nauk humanistycznych, autor czterech książek i ponad stu artykułów. Główne zainteresowanie badawcze: czynnik wartości w relacjach Białorusi i UE, tożsamość narodowa i koncepcja otwartego społeczeństwa.

Zobacz wszystkie wpisy od Piotr Rudkouski → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *