Kościół katolicki na Białorusi w kontekście wyborów 2020 roku

2 lipca 2020 roku w uroczystość Matki Bożej Budsławskiej z ust abpa Tadeusza Kondrusiewicza padły następujące słowa:

Okręt, któremu na imię Białoruś, znajduje się dziś na wzburzonym morzu i jest wstrząsany społeczno-politycznymi falami. Nadchodzące wybory prezydenckie muszą być uczciwe, wolne i sprawiedliwe. Powinny się one odbywać w duchu wzajemnego szacunku między różnymi siłami politycznymi”.

Na pierwszy rzut oka nie ma nic nadzwyczajnego w tych słowach. Tak może się wydawać dopóty, dopóki nie uświadomimy sobie, że słowa te padły w kraju, w którym (1) od ćwierćwiecza panuje reżim autorytarny o rodowodzie sowieckim; (2) katolicy, choć są znaczącą grupą społeczną, stanowią jednak mniejszość; (3) fałszowanie wyborów jest trwałym elementem funkcjonowania reżimu, a jakiekolwiek sugestie, że coś tu nie jest w porządku i że „powinno być inaczej” jest równoznaczne z zamachem na system państwowy; (4) do tej pory katoliccy hierarchowie na Białorusi byli bardziej ostrożni w poruszaniu tematów na styku etyki i polityki.

Metropolita mińsko-mohylewski, który obecnie jest też przewodniczącym Konferencji Katolickich Biskupów Białorusi, poruszył najbardziej newralgiczny problem białoruskiego systemu: problem sposobu legitymizacji władzy Alaksandra Łukaszenki.

Psychologicznie Łukaszenka wciąż tkwi w latach 90., kiedy był ulubieńcem ludu i kiedy mógł pokonać jakiegokolwiek rywala bez żadnych fałszerstw i represji. Jeszcze w poprzedniej dekadzie uciekanie się do fałszerstw podczas wyborów nie było absolutną koniecznością: jego polityczne poparcie rzadko spadało poniżej 50%. Fałszowanie wówczas było potrzebne raczej do poprawy nastroju niż do zagwarantowania zwycięstwa.

W ciągu drugiej dekady bieżącego stulecia możliwość wygrania przez Łukaszenkę wyborów bez fałszowania już była bardzo wątpliwa. W 2020 roku – jak można wnioskować z wycieków niepublicznych badań socjologicznych oraz wielu pośrednich danych – skala jego poparcia oscylowała między 5% a 25%.

Postulowanie „uczciwych i wolnych” wyborów było równoznaczne z uznaniem, że zdecydowana większość Białorusinów nie popiera Łukaszenki. A uznanie, że większość go nie popiera, jest równoznaczne z postulowaniem ustąpienia przezeń ze stanowiska prezydenta. Żądanie ustąpienia jest normalną rzeczą w krajach demokratycznych (a nawet „hybrydowych”); natomiast w ustroju autorytarnym typu personalistycznego takie żądanie jest równoznaczne z próbą dokonania przewrotu państwowego. Tak to jest z takimi ustrojami.

Po tych wyjaśnieniach możemy zrozumieć, jak bardzo zuchwałe (w oczach władzy) było upomnienie się abpa Kondrusiewicza o „wolne i uczciwe” wybory. Dodam, że nawet niektórzy eksperci, pracujący w niepaństwowych instytucjach badawczych, woleli bardziej „bawełniane” sformułowania: ktoś uciekał się do psychoanalitycznych dywagacji, z których trudno było się domyślić, czy ostrzega przed oponowaniem władzy, czy chce nadać głębszy sens temu oponowaniu, czy też proponuje coś zgoła innego. Ktoś inny nieustannie mówił o potrzebie „dialogu”, „pojednania” i „wzajemnego zrozumienia”, nijak nie odnosząc się do problemu przejrzystości i uczciwości wyborów. Jeszcze inna osoba (podkreślam – chodzi o niepaństwowych, czyli niezależnych ekspertów) pokpiwała sobie z poczynań opozycji i wyrażała zrozumienie dla taktyki władz.

Wypowiedź abpa Kondrusiewicza ośmieliła i nadała impet akcji, która już nieformalnie zawiązała się w środowiskach katolickich i znajdowała poparcie wśród wielu księży. Chodzi o akcję “Katolik nie fałszuje”, której celem było uwrażliwienie wiernych, którzy będą zaangażowani w liczenie głosów, na to, że fałszowanie wyborów jest poważnym grzechem. Można było się spodziewać, że co najmniej niektórzy miejscy księża będą z ambony mówić o tej akcji; ale zaskoczył rozmach takich wypadków – o czym mogę wnioskować na podstawie własnych obserwacji i doniesień moich znajomych.

31 lipca abp Kondrusiewicz skierował do wiernych swojej archidiecezji specjalny list z okazji wyborów prezydenckich. Brzmiał on już inaczej niż kazanie w Budsławiu: hierarcha ostrzegał, że „wyboru nie powinno się podejmować pod wpływem emocji, lecz ma on być owocem dojrzałego namysłu” (wówczas propaganda reżimowa kładła akcent na to, że „rzekoma” popularność głównej rywalki Łukaszenki, Swiatłany Cichanouskiej, jest rezultatem sztucznego podgrzewania emocji i jest zgoła czymś irracjonalnym). O „uczciwości i wolności” procesu wyborczego nie było tym razem wzmianki. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym samym czasie służby specjalnie pośrednio lub bezpośrednio oddziaływały na hierarchów katolickich.

Ponownie abp Kondrusiewicz zabrał głos tuż po wyborach i po pierwszym wybuchu protestów (wtedy metropolita najprawdopodobniej nie dysponował informacją o torturach i innych zbrodniach sił specjalnych): nawoływał do zaprzestania wzajemnej nienawiści i do dialogu. Był to na tyle ostrożny zwrot, że nawet gazeta Administracji prezydenta “Biełaruś Siegodnia” mogła to wydrukować.

Po wyjściu na jaw okrucieństw, których dopuszczała się milicja i siły specjalne wobec demonstrantów między 9 a 11 sierpnia, postawa abpa Kondrusiewicza wyraźnie się zmieniła. Choć nawoływanie do „dialogu” i „pokoju” nadal było stałym elementem jego wypowiedzi, to jednak towarzyszyło temu zdecydowanie potępienie przemocy i bezkarności. Od tego czasu komentarze władz kościelnych o wiele częściej współbrzmią z postulatami ruchu protestu niż z retoryką władz.

16 sierpnia, kiedy we wszystkich dużych i wielu małych miastach odbywały się spektakularne „Marsze Nowej Białorusi”, abp Kondrusiewicz powiedział podczas obchodów jubileuszu jednej z parafii jego archidiecezji:

„Chcemy odrodzenia. Chcemy nowej Białorusi”. Być może to było ostatnia kropla dla reżimu.

W ciągu następnego miesiąca można było obserwować gwałtowne zaostrzenie się relacji między reżimem a Kościołem: blokowanie kościoła Szymona i Heleny w Mińsku przez siły specjalne; wyłączanie prądu w czasie mszy; zaprzestanie transmitowania niedzielnych nabożeństw przez radio; wreszcie niewpuszczenie jadącego z Polski do Białorusi abpa Kondrusiewicza pod pretekstem wątpliwości co do ważności jego paszportu. Każdemu z tych działań towarzyszyło zaostrzanie się krytyki działań władz państwowych ze strony przedstawicieli Kościoła na Białorusi.

W tej chwili obserwujemy zatrzymanie się dynamiki konfrontacyjnej, co zbiegło się z przybyciem do Białorusi nowego nuncjusza apostolskiego abpa Ante Jozića i włączeniem się do rozmów z białoruskimi władzami dyplomacji watykańskiej. Można się spodziewać, że dojdzie do załagodzenia konfliktu, nie dojdzie jednak do całkowitego jego wygaszenia: zbyt ostry i otwarty był (faktycznie nadal jest) tegoroczny konflikt, zbyt wiele „czerwonych linii” zostało przekroczonych (zarówno w oczach reżimu, jak też w oczach lokalnego Kościoła) i zbyt silna jest presja katolickiej części społeczeństwa, aby Kościół pozostał „znakiem sprzeciwu” wobec opresyjnej władzy.

Zdjęcie: Radio Free Europe/ Radio Liberty

Autor: Piotr Rudkouski

białoruski analityk, politolog i wykładowca akademicki. Jest dyrektorem Białoruskiego Instytutu Studiów Strategicznych (BISS). Doktor nauk humanistycznych, autor czterech książek i ponad stu artykułów. Główne zainteresowanie badawcze: czynnik wartości w relacjach Białorusi i UE, tożsamość narodowa i koncepcja otwartego społeczeństwa.

Zobacz wszystkie wpisy od Piotr Rudkouski → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *