Białoruś – Wenezuela 2.0?

Najgorszym scenariuszem, jaki może czekać Białoruś, jest powtórka z tego, co dzieje się w Wenezueli. W takim wypadku Łukaszenka może liczyć tylko na struktury siłowe oraz wsparcie Rosji i Chin. Kraj będzie pogrążał się w kryzysie gospodarczym i społecznym.

Analitycy i eksperci zajmujący się Białorusią od tygodni zachodzili w głowę, kiedy Aleksandr Łukaszenka zdecyduje się na zorganizowanie uroczystości swojego zaprzysiężenia na już szóstą kadencję prezydencką. Dzień ten mógł mieć przełomowy charakter. Warto przypomnieć sobie wydarzenia z Gruzji sprzed siedemnastu laty, kiedy tłum Gruzinów na czele z Micheilem Saakaszwilim wtargnął do budynku parlamentu w Tbilisi, w którym przemowę inauguracyjną w związku z nową kadencją legislatywy wygłaszał prezydent Eduard Szewardnadze. Jego ochroniarze musieli ewakuować go z mównicy, oddając pole opozycjonistom. Był to koniec rządów lisa Kaukazu – stery władzy przejął Misza. W Mińsku do podobnego scenariusza raczej by nie doszło. Po pierwsze, białoruscy siłowicy są świetnie opłacani przez reżim w przeciwieństwie do gruzińskich kolegów ery Szewardnadzego, zatem wielu z nich będzie bronić dyktatora do upadłego. Po drugie, Łukaszenka to człowiek o kompletnie innym charakterze niż były przywódca Gruzji – człowiek uparty, nie mający nic do stracenia, który będzie się bił o władzę do końca. Jednak dniowi zaprzysiężenia mogły towarzyszyć masowe protesty w Mińsku, jak i w innych białoruskich miastach, czego mógł obawiać się Baćka.

Dlatego nikogo nie zaskoczyła wczorajsza informacja o tajnej uroczystości zaprzysiężenia Łukaszenki. Została ona podana post factum. W wydarzeniu nie uczestniczyli przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, nawet ambasador Rosji, ani nie było ono transmitowane przez telewizję państwową, co nakazują odpowiednie przepisy białoruskiego prawa. Po złożeniu przysięgi Łukaszenka w mundurze wojskowym przed budynkiem Pałacu Prezydenckiego odebrał uroczyste ślubowanie od żołnierzy. Przysięgali oni wierność Białorusi, jednak tym razem również prezydentowi. Obrazek ten, jak również zdjęcia Łukaszenki i jego syna Koli sprzed kilku tygodni w kamizelkach kuloodpornych i z bronią w ręku, świadczą o rosnącej militaryzacji białoruskiego reżimu. Zaczyna on coraz bardziej przypominać juntę wojskową znaną z krajów Ameryki Łacińskiej. Wyborów oraz Łukaszenki jako prezydenta nie uznali sąsiedzi Białorusi, USA ani państwa członkowskie Unii Europejskiej.

Analogia do sytuacji w południowoamerykańskiej Wenezueli nasuwa się sama. Tak samo jak władza Łukaszenki w Mińsku, reżim Nicolasa Maduro w Caracas jest znienawidzony przez społeczeństwo, opiera się na wojsku i służbach bezpieczeństwa, a na arenie międzynarodowej może liczyć jedynie na wsparcie Rosji i Chin. Na Białorusi, jak i w Wenezueli, mamy de facto do czynienia z dwuwładzą – formalni prezydenci versus zbuntowane społeczeństwa i ich liderzy przebywający za granicą – Swiatłana Cichanouska i Juan Guaido.

Ponad dwuletnie uporczywe trzymanie się władzy przez Maduro doprowadziło Wenezuelę do głębokiego kryzysu gospodarczego. Setki tysięcy Wenezuelczyków opuściły kraj i udały się do Kolumbii w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. W Wenezueli panuje hiperinflacja, brakuje żywności, leków oraz występują permanentne problemy z dostawą wody i energii elektrycznej. Gospodarce Białorusi daleko jeszcze do tak katastrofalnego stanu, jednak pierwsze problemy można już obserwować. Białoruski rubel traci na wartości, realna wartość pensji jest coraz mniejsza, rozpoczął się exodus firm informatycznych, w państwowych przedsiębiorstwach mamy do czynienia z tzw. strajkiem włoskim, a w budżecie zaczyna brakować pieniędzy i nawet obiecana Łukaszence przez Putina ponad tydzień temu w Soczi pożyczka nie uratuje sytuacji. Jeśli Łukaszenka nie będzie chciał pójść na żadne ustępstwa – a potajemne zaprzysiężenie i ponowna brutalność siłowików wobec demonstrantów, którzy tłumnie wyszli na ulice Mińska, Grodna, Brześcia i innych miast wczoraj wieczorem, świadczą o takiej postawie – to kraj będzie pogrążał się w coraz większym kryzysie gospodarczo-społecznym. Wielu Białorusinów myśli o emigracji, nie chcąc żyć w autorytarnym państwie, w którym za swoje przekonania są bici, a ich pensje nie starczają im do przysłowiowego pierwszego.

Szansą na to, żeby ten scenariusz się nie zrealizował, jest ujawnianie danych osobowych funkcjonariuszy struktur siłowych przez dziennikarzy kanału Nexta na Telegramie. Jest to swoisty szantaż wobec wojskowych, milicjantów i OMON-owców. Jeśli nie zdecydują się na odejście ze służb i nadal będą prześladować swoich rodaków, o tym jak się nazywają i gdzie mieszkają, dowie się cała Białoruś i czekać ich będzie społeczne napiętnowanie. Wielu funkcjonariuszy już zdecydowało się opuścić szeregi struktur siłowych. Co istotne, nie są oni pozostawiani samym sobie. Mogą liczyć na wsparcie finansowe w okresie bezrobocia. Środki pomocowe pochodzą ze specjalnego funduszu. Jeżeli dojdzie do masowych odejść, nie będzie miał kto bronić Łukaszenki. A wtedy dyktator będzie musiał uciekać z kraju, jak Janukowycz z Ukrainy bądź czeka go los Muammara Kaddafiego czy Nicolae Ceausescu.

Zdjęcie: AP/AP

 

Autor: Wojciech Wojtasiewicz

dziennikarz dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia” piszący o Europie Wschodniej; publikował w: Polityce, Newsweeku, Tygodniku Powszechnym, Dzienniku Gazecie Prawnej, New Eastern Europe, Open Democracy, Krytyce Politycznej, HolisticNews, Międzynarodowym Przeglądzie Politycznym, Onet.pl, Interia.pl, Queer.pl; komentator TVN24 i TOK FM.

Zobacz wszystkie wpisy od Wojciech Wojtasiewicz → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *