Białoruś i Nowa Europa. Dlaczego białoruski protest „nie oczekuje pomocy ze strony Europy”?

Dziś uwaga skupia się na postaci Alaksandra Łukaszenki. Jest to całkiem uzasadnione, ponieważ masowe protesty na Białorusi koncentrują się na jednym haśle: „Łukaszenka, odejdź!”. Łukaszenka rządzi Białorusią od 26 lat, jest już całkowicie archaiczny w swoim myśleniu   politycznym, jego styl władzy jest śmieszny, przeżył już swój czas – jest to oczywiste dla wszystkich.

Chcę jednak zwrócić uwagę na głębsze aspekty tematu „Europa i Białoruś”.

  1. Cena postawy Europy wobec tego, co dzieje się na Białorusi jest bardzo wysoka. Powstanie na Białorusi z jednej strony symbolizuje koniec całej narracji o „przekształceniach postradzieckich”. Społeczeństwo białoruskie łamie najdłuższą jednostkową dyktaturę w Eurazji, która przekształciła się jako system polityczny w „neobrazylijskie antyliberalne państwo korporacyjne”. Władimir Putin uzupełnił ją – dyktaturę – swoimi poprawkami do konstytucji. Rosyjscy doradcy ingerują w wybory w Mołdawii, starając się wzmocnić prorosyjskie lobby, na Ukrainie natomiast wspierają prorosyjską partię Wiktora Medwedczuka. Gdyby nie oddziaływanie Moskwy, narody te zakończyłyby swoje postradzieckie przekształcenia już dziesięć lat temu, tworząc swoje własne instytucje republikańskie.

Do 2014 roku można było patrzeć na „integrację” Białorusi z Rosją po prostu jako formę sąsiedzkiej współpracy między tymi dwoma krajami. Ale po aneksji Krymu, jest oczywiste, że sytuacja się zmieniła. To już nie jest partnerstwo. Jeśli Kreml odniesie sukces, Białorusini, można tak powiedzieć, wstąpią w związek małżeński z mafią. A najwyraźniej tego nie chcą.

  1. W grudniu 2021 roku minie 30. rocznica Porozumień Białowieskich.

Borys Jelcyn postrzegał postradziecką Białoruś w kontekście Porozumień Białowieskich, czyli w kontekście własnej biografii politycznej i układał stosunki polityczne z Ukrainą i Białorusią jako z państwami, których suwerenność została ustanowiona przy jego udziale. Tymczasem Putin ostatecznie zerwał z ciągłością polityczną w 2014 roku. Nie tylko naruszył memorandum budapeszteńskie. Zaczął się zachowywać tak, jakby Porozumienia Białowieskie zostały wypowiedziane. Pięć lat po aneksji Krymu Kreml zaczął domagać się bardziej konkretnej i głębszej integracji z Mińskiem.

Podstawowym faktem jest jednak to, że pomimo kulturowej, językowej i historycznej bliskości Rosji, Białorusini nie chcą się z nią integrować.    Uważają to za niemożliwe. Przecież Białorusini nigdy nie ulegli zauroczeniu nową imperialną, neoeurazjatycką filozofią i nie mają powodu, by iść dalej z Kremlem w stronę globalnego konfliktu z Zachodem.

Białorusini nie chcą być ani polityczną forpocztą Zachodu w tym regionie, ani okopami antyzachodniej polityki Kremla. Chcą wyłącznie bronić swojego prawa do tworzenia własnego państwa, własnej republiki. 

W 30. rocznicę Porozumień Białowieskich mamy taką sytuację, w której kilka krajów Europy Wschodniej znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, co kraje bloku wschodniego w czasie upadku komunizmu.

Mołdawia, Ukraina i Białoruś pozostają politycznie osamotnione, jeżeli nie rzec mocniej – „pozostawione” – w strefie między Unią Europejską a Rosją. W ciągu ostatnich dziesięciu lat pojawił się nawet podział pomiędzy Europą Środkową (która weszła do Unii Europejskiej) a Europą Wschodnią. Ale społeczeństwa ukraińskie, mołdawskie i, jak się okazuje, także społeczeństwo białoruskie, przeszły już długą drogę. Obecnie są one na takim samym  etapie ewolucji jak Bułgaria, Rumunia i niektóre kraje bałkańskie przystępujące do Unii Europejskiej.

Wszyscy pamiętamy, z jakim brakiem złudzeń i bólem opisywali sytuację swoich krajów Czesław Miłosz, Václav Havel, Tomas Venclova trzydzieści, czterdzieści lat temu. I było to zagadnienie związane nie tylko z geografią Europy i ustanowionymi po drugiej wojnie światowej podziałami politycznymi. Pamiętamy esej Milana Kundery z 1984 roku, w którym zastanawiał się, dlaczego Europa Środkowa została opuszczona przez Zachód. Patosu tego tekstu – napisanego po roku 1956 na Węgrzech, po 1968 w Pradze i jeszcze przed rozpoczęciem pierestrojki – nie można zapomnieć. Kundera przypomina w tym eseju słowa XIX-wiecznego czeskiego intelektualisty, Františka Palackiego, z „Europy małych ojczyzn”.   W „Europie Wschodniej” tamtych czasów, wielcy intelektualiści, nasi współcześni, nie oczekiwali od Europy „paternalizmu”. Wręcz przeciwnie, obawiali się, że żelazna kurtyna, która powstała tylko w wyniku kompromisu ze Stalinem, stanie się nowym „rzymskim wałem”  oddzielającym cywilizację od barbarzyńców.

Teraz słyszymy dokładnie te same głosy wśród intelektualistów Ukrainy i Białorusi. Nie mówią z patosem o „westernizacji” swoich narodów, lecz wręcz przeciwnie – podobnie jak Czesław Miłosz czy Milan Kundera – ich głosy są głosem nowej, myślącej o sobie Europy. 

Polityczne hasło „Europa od Lizbony do Władywostoku”, gdy pada z trybun dyplomatycznych, jest niewiele warte, to retoryka. Ale ludzkie doświadczenie czeskich, polskich, litewskich intelektualistów lat 1970-80. zaświadczało dokładnie to samo, co Serhij Żadan, Marianna Kijanowskaja, Swietłana Aleksijewicz, Dmitrij Strocew mówią dzisiaj.  To nie jest prośba o pomoc. To pytanie o przyszłość samej Europy.

Wierzę, że te ludy nie potrzebują żadnej „westernizacji”, nie muszą budować żadnej odrębnej narracji historycznej, aby dopasować się do Zachodu. To nie Ruś Kijowska czy Wielkie Księstwo Litewskie same w sobie tworzą „europejskość” tych ziem ani historia Zakonu Krzyżackiego na ziemiach estońskich. Tożsamość tę tworzy „republikański wysiłek” społeczeństwa i poszczególnych grup, a nawet czasami pojedynczych osób mających wpływ na opinię publiczną. I to właśnie ten wysiłek widzimy dzisiaj na Białorusi.

  1. W Niemczech często można usłyszeć, że dla Niemców stan umysłu ludzi w Turcji czy Polsce jest ważniejszy niż w Rosji, a nawet jeszcze bardziej niż na Ukrainie. Rozumiemy, dlaczego tak mówią. Ale dziś przyczyny tego „dlaczego” są już archaiczne.

Ludzie na wschodzie Europy oczekują, że Francja i Niemcy, a wraz z nimi inne stare europejskie demokracje, stworzą nowy sojusz skupiony wokół wartości, dając przez to perspektywę przyszłości dla wszystkim „naszych małych ojczyzn” na kontynencie.

Wiemy, że filozofia postkolonialna niesie teraz w sobie resztki starych hegemonii. Widzimy, że wcześniej wpływowe teorie „demokratycznej transformacji” wydają się dzisiaj zbyt powierzchowne, aby opisać świat, który pojawił się trzydzieści lat po zniknięciu świata dwóch bloków.

Kiedy prezydent Emmanuel Macron mówił o „Europie nowych pokoleń”, to zarysował o wiele bardziej aktualny obraz nadziei niż „Europa od Lizbony po Władywostok”. A jeśli przyjrzymy się dziś uważnie scenie białoruskiego protestu, zobaczymy to „nowe pokolenie Europy”: 25 – 35-letni producenci teatralni, menedżerowie firm informatycznych, pisarze zamykani w więzieniach Łukaszenki. Młodzi prokuratorzy i policjanci uciekający z kraju, w którym rozumienie praworządności jest sprzeczne z ich wyobrażeniem i z nadzieją na przyszłość, jeżeli reżim Łukaszenki będzie nadal trwał.

Jesteśmy wstrząśnięci tym, jak błyskawicznie odkryto ogromny świat solidarności Białorusinów, jak szybko pojawiły się instytucje samopomocy i fundusze wsparcia. 

Moim zdaniem, to współczesne pokolenie Wschodnich Europejczyków nie tyle czeka na pomoc ze strony Europy, a wręcz przeciwnie – porusza kwestię samej Europy, jest widomym znakiem słów o „Europie nowych pokoleń”.

Autor: Alexander Morozov, źródło: iSANS

Tłumaczenie: Hubert Łaszkiewicz

Zdjęcie: Deutsche Welle

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *