Analogowa dyktatura przeciwko cyfrowemu tłumowi: część 2.

Część 2: Białoruska telewizja i kwestia bezpieczeństwa informacyjnego

Obecnie telewizja pozostaje najważniejszym środkiem masowego przekazu dla autorytaryzmu białoruskiego. Warto zauważyć, że w Białorusi wszystkie pięć kanałów telewizyjnych należy do państwa (nie będąc telewizją publiczną) i jest na stałe wpisanych w prezydencki pion władzy. Stabilność reżimu była zapewniona w dużej mierze dzięki monopolizacji władzy w telewizji.

Wiele programów politycznego działu emisyjnego jest prowadzonych przez byłych oficerów, a materiały propagandowe do emisji w telewizji (zwłaszcza, kiedy trzeba zdyskredytować przeciwników politycznych lub usprawiedliwić działania władz) są przygotowywane pod „kuratelą” KGB. Tak jak już wspomniałem, interakcja między państwowymi aparatami represyjnymi i ideologicznymi jest bardzo dobrze skoordynowana od co najmniej 20 lat.

Rdzeń elektoratu Łukaszenki tworzą emeryci i mieszkańcy wsi. To osoby, które mogą używać internetu do komunikacji z członkami rodziny, oglądania popularnych rosyjskich programów albo zabawnych filmików ze zwierzętami, ale to państwowa telewizja w dalszym ciągu jest dla nich głównym środkiem masowego przekazu. To wyjaśnia, dlaczego w ciągu ostatnich tygodni toczyła się batalia o kontrolę nad treścią materiałów emitowanych w państwowej telewizji: jej widzowie muszą być chronieni przed odmiennym obrazem rzeczywistości.

10 sierpnia Centralny Komitet Wyborczy ogłosił, że Łukaszenka wygrał wybory z robiącym wrażenie poparciem 80% wyborców. Rządzący wiedzieli, jaką reakcję to wywoła, więc żeby pozbawić ludzi informacji i zapobiec możliwości szybkiego komunikowania się między sobą, zablokowali internet. Wyniki wyborów podano w drukowanych gazetach państwowych i ogłoszono w telewizji.

Internetu nie było trzy dni. W tych samych dniach reżim szerzył prawdziwy terror wśród swoich obywateli. Telewizja o tym milczała. Przez trzy dni terroru i 61 godzin bez internetu emitowała materiały o żniwach, rekordowej produkcji mleka, niekończące się tandetne seriale, popularne rosyjskie programy talk-show, etc. Wielu Białorusinów, którzy nigdy wcześniej nie oglądali białoruskiej telewizji, odkryło magiczny świat „po drugiej stronie lustra”. Państwowe rozgłośnie radiowe podawały wiadomości o kinie, show-biznesie, aplikacjach mobilnych itd.  Zdezorientowani widzowie, przyzwyczajeni do czytania wiadomości w internecie, zaczęli podejrzewać, że pracownicy państwowej telewizji również rozpoczęli sabotaż. Z mroków niepamięci wydobyto praktykę z czasów sowieckich czytania pomiędzy wierszami: Białorusini zaczęli po swojemu interpretować tytuły emitowanych seriali, takich jak „Droga do pustki”, „Dziki Aleksander”, programy takie jak „Żegnaj” i inne.

Podczas całej kampanii prezydenckiej Łukaszenka wielokrotnie mówił o konieczności wzmocnienia bezpieczeństwa militarnego i informacyjnego państwa. Przed 9 sierpnia to wydawało się zagwarantowane. Reżim był pewny, że blokowanie dostępu do internetu powstrzyma ludzi przed wychodzeniem na uliczne protesty, podczas gdy tradycyjne media (z telewizją na czele) miały skutecznie wykonywać zadanie polegające na komunikowaniu społeczeństwu tylko dobrych wiadomości i tłumieniu oburzenia ludzi.

Ale później „coś poszło nie tak”. Władze popełniły poważny błąd, wyłączając internet. Własnymi rękoma zjednoczyły tych, którzy nie zgadzali się z oszustwami wyborczymi, wokół alternatywnych źródeł informacji. Białorusini nauczyli się, jak podłączyć się do internetu przez VPN (Psiphon i Tachyon) i zaczęli śledzić różne kanały na Telegramie. Z dnia na dzień Telegram stał się w Białorusi głównym nadawcą wiadomości, na który przestawiły się także dotychczasowe media. Kanały na Telegramie nieustannie publikowały bieżące informacje o tym, co dzieje się w różnych miastach, umożliwiały ludziom organizowanie się i koordynowanie działań na czatach poszczególnych rejonów.

Kluczową rolę w masowej mobilizacji i synchronizacji protestów odegrał telegramowy kanał NEXTA („ktoś” – tłumacząc z białoruskiego), założony kilka lat temu przez młodego białoruskiego dziennikarza Sciapana Puciły. Liczba subskrybentów tego kanału szybko się zwiększyła i obecnie wynosi ponad 2,1 milionów. „Kanał publikował wskazówki, jak ustawić serwery proxy, położenie patroli policji, adresy, pod którymi protestujący mogli się ukryć, kontakty do prawników i grup zajmujących się obroną praw człowieka. Stał się kompleksowym zbiorem przepisów na rewolucję.”

Dla mnie najbardziej niewiarygodne w tej historii nie jest to, że telegramowe kanały „dyrygowały protestami”, ale to, że naprawdę połączyły ludzi, nie tylko z tego samego miasta czy rejonu, ale również z różnych regionów i odległych miejsc: w ciągu kilku dni cały kraj stał się jednym organizmem.

Co więcej, nawet w takich warunkach niezależne media (białoruski oddział Radio Swaboda i polski kanał telewizyjny Biełsat) kontynuowały przekazywanie wiadomości. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że dziennikarze z niepaństwowych mediów znajdowali się w niebezpieczeństwie przez wszystkie lata ich istnienia w reżimie. W latach 1990-2000 kilkoro białoruskich dziennikarzy zostało zabitych (w niektórych przypadkach upozorowano samobójstwo). Od wielu lat białoruscy i zagraniczni dziennikarze są zatrzymywani na ulicach, karani mandatami i wtrącani do więzień. Ale podczas wydarzeń 9-12 sierpnia ogłoszono istne polowanie na dziennikarzy (później okazało się, że siły bezpieczeństwa używały kryptonimu „Safari”). Oddziały prewencji zaczęły do nich strzelać i bić ich tak brutalnie, jak resztę zatrzymanych.  Nawet zagraniczni akredytowani dziennikarze doświadczyli tego barbarzyństwa. Obecnie zagranicznym dziennikarzom odmawia się wjazdu do Białorusi.

Kiedy zdjęcia, filmiki i prywatne profile pobitych i torturowanych w aresztach Białorusinów (w ciągu trzech dni zatrzymano ok. 7000 osób) zaczęły rozprzestrzeniać się dzięki niezależnym białoruskim mediom i kanałom na Telegramie, państwowe media całkowicie zignorowały tę brutalną rzeczywistość. Jak gdyby nic się nie wydarzyło w spokojnej, promiennej, nieskazitelnej Białorusi. Dwa tygodnie później, ponieważ to właśnie brutalność państwa zmusiła ludzi do wyjścia na ulice, władza nie mogła dalej udawać, że nic się nie stało, ale ich reakcja była obrzydliwie cyniczna. Łukaszenka powiedział, że filmiki i zdjęcia były tylko fałszywkami.

Jak dziennikarze państwowych mediów zareagowali na te wszystkie wydarzenia? Byli zszokowani tym, co się działo, oburzeni tym, że państwo nie pozwalało im wykonywać obowiązków zawodowych i zmuszało ich do kłamstwa. Zaczęli się zwalniać z pracy. Wiele programów przestało być emitowanych, a w państwowym obszarze informacji powstała pustka (brak dziennikarzy – brak treści).

Ale Łukaszenka się nie poddał. W celu zastąpienia dziennikarzy, którzy się zwolnili, rząd zatrudnił rosyjskojęzycznych dziennikarzy z Rosji (głównie z Russia Today) oraz rosyjskich specjalistów od PR. Sam Łukaszenka powiedział, że ma wielu przyjaciół w Rosji, a ci dziennikarze nie są finansowani z białoruskiego budżetu. Innymi słowy, specjaliści z Rosji zapewniają teraz bezpieczeństwo informacyjne „niepodległej” Białorusi. Ich metody nie są nowe, są jednak bardziej zaawansowane niż zacofana maszyna propagandowa białoruskiego dyktatora.

Aby „uczynić Łukaszenkę znów wielkim” zatrudnieni rosyjscy specjaliści od PR zaczęli zawłaszczać i odwracać symbole i zwyczaje protestujących przeciwników reżimu. Począwszy od 16 sierpnia władze zorganizowały dziesiątki „prawdziwych” manifestacji w różnych miastach, mobilizując cały pion władzy, zwożąc „pracowników państwowych z łapanki” autobusami do wcześniej ustalonych miejsc, używając helikopterów, które krążyły nad miastami z flagami państwowymi. Akompaniowały temu sowieckie piosenki patriotyczne i współczesny rosyjski pop. Państwowa telewizja transmitowała organizowane „manifestacje”, montując je zgodnie z zasadami propagandy. Jeśli na wiecu było sześć tysięcy zwolenników Łukaszenki, w wiadomościach mówiono o 50 tysiącach.

Jeśli na wiecu z biało-czerwono-białymi flagami było 300 tysięcy uczestników, pokazywano ich w taki sposób, żeby było ich nie więcej niż 20 tysięcy. Albo filmowano ich o takiej porze i z takiej perspektywy, że Łukaszenka, przelatując nad nimi helikopterem z bronią, mógł powiedzieć z satysfakcją „wszystkie szczury uciekły”. W relacji telewizyjnego kanału Biełaruś 1 (obecnie przezywanego “BiełoRUSSIA Today”), materiał o prorządowym wiecu w Żłobinie zawiera kadry pokazujące ludzi z zielono-czerwonymi flagami i plakatami wspierającymi Łukaszenkę, fragment przemówienia Maryi Kalesnikawej z zupełnie innego, alternatywnego wiecu, na który nałożono dźwięk (również z alternatywnego wiecu, na którym ludzie krzyczeli „Odejdź”, ale do zupełnie innego adresata). Materiał kończy się sceną, w której Maryja Kalesnikawa opuszcza „to miejsce” samochodem.

Maszyna propagandowa nabrała rozpędu: przypadek pięcioletniej dziewczynki, która została zraniona w nogę odłamkiem granatu był przedstawiony jako wynik zwykłego wypadku drogowego. Łukaszenka nawet podziękował ojcu zranionej dziewczynki za powiedzenie „prawdy”. Cóż to była za prawda? Rodzice dziewczynki zgodzili się udzielić wywiadu telewizji państwowej, żeby powiedzieć prawdę, ale ich wyjaśnienia zostały wycięte z materiału. Mimo to wszyscy wiedzą, co się naprawdę zdarzyło dzięki filmikowi nakręconemu w momencie, kiedy granat uderzył w samochód. Filmik był rozpowszechniony wcześniej za pomocą Telegramu.

Myślę, że Sergieja Eisensteina, założyciela sowieckiej szkoły montażu intelektualnego, przeszłyby ciarki, jeśli zobaczyłby, w co przemieniła się koncepcja „montażu atrakcji” za sprawą białoruskich i rosyjskich propagandystów. Oczywiście, nie czytali oni tego tekstu (napisanego w 1923), ale z pewnością opanowali technikę, w której edytowanie powinno być używane w celu osiągnięcia „określonego, tematycznego efektu końcowego”.

Świat zapewne nie widział jeszcze tak niezwykłego zjawiska: kandydat, który rzekomo wygrał wybory z 80-procentowym poparciem społeczeństwa, prowadzi kampanię powyborczą pod hasłem „dla pokoju i stabilności”.

Po co? Żeby wykreować obraz dla widzów mediów państwowych: tych, którzy śledzą wiadomości w telewizji, utwierdzono w przekonaniu, że w kraju jest dobrze, prawowicie wybrany prezydent cieszy się, jak zawsze, szerokim poparciem społeczeństwa.

Obrazki te nie są tworzone jedynie na użytek wewnętrzny, ale również dla rosyjskojęzycznej publiczności w innych krajach (żeby stwarzać pozory stabilnej pozycji dyktatora). Ponadto piarowcy zaczęli aktywnie rozpowszechniać te treści w rosyjskojęzycznych mediach społecznościowych, przede wszystkim tych używanych przez główny elektorat Łukaszenki i jego zwolenników z zagranicy. Odkąd białoruska propaganda jest zsynchronizowana z rosyjską (w kwestii sposobów przedstawienia, selekcji i treści wiadomości), „weryfikowanie faktów” przez elektorat Łukaszenki wygląda tak: emeryci oglądają białoruską telewizję, porównują to, co słyszą, z wiadomościami w rosyjskiej telewizji, następnie widzą ten sam optymistyczny i pogodny obraz na portalu społecznościowym „Odnoklassniki” i upewniają się, że wszystko jest w porządku w tym spokojnym i dobrze prosperującym kraju.

Obecnie to były prezydent potrzebuje uspokajającej wizji bardziej niż ktokolwiek inny. Prawdopodobnie nadal nie może się pozbierać po ciosie, który otrzymał podczas niedawnej wizyty w jednej z największych fabryk w Mińsku na spotkaniu z pracownikami. Dzięki filmikom nagranym smartfonami cały świat zobaczył, jak robotnicy krzyczą do niego „odejdź”, a on nie ma innego wyjścia, jak powiedzieć im „dziękuję” i zejść ze sceny.

Inaczej mówiąc. prorządowi ideolodzy zachowują się tak samo jak główny bohater filmu „Good Bye, Lenin!” (reż. Wolfgang Becker, 2003). Fabrykował on wiadomości telewizyjne o nieistniejącej już rzeczywistości politycznej dla swojej matki, która obudziła się ze śpiączki, aby nie szkodzić jej psychice informacjami o zmianach, które miały miejsce po upadku muru berlińskiego. Łukaszenka nie może zaakceptować rzeczywistości, która nie zgadza się z obrazem pokazywanym w telewizji państwowej.

Tłumaczenie: Anna Szychowska

Zdjęcie: BT

Autor: Almira Ousmanova

badaczka feministyczna i filozofka; profesorka i wykładowczyni na Wydziale Nauk Społecznych, Kierowniczka Laboratorium Nauk nad Kulturą Wizualną i Sztuką Współczesną na Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym (Wilno, Litwa).

Zobacz wszystkie wpisy od Almira Ousmanova → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *